Granie równoległe?… Sama nie wiem, jak nazwać perwersyjną sytuację, gdy siedzisz w fotelu przed telewizorem, z tablecikiem na kolanach („masz tablecik?” – zapytał mnie ostatnio pewien trzylatek). Jedną ręką obsługujesz ekran dotykowy, druga manipuluje myszką połączoną z komputerem. Na obu ekranach – tabletu i telewizyjnego monitora – ta sama gra. Zasadniczo ta sama, ale w różnych systemach (iOS i Windows), więc chyba nie do końca symultaniczne to granie. Chyba raczej naprzemienne. Gdy w pecetowej wersji zaczyna się konwersacja, która toczy się tam niemal samoczynnie, możesz się skupić na tablecie. Tam po każdej kwestii wymagany jest dotyk w celu przewinięcia listy dialogowej.
Naiwnie zaczynasz się napawać swoją podzielnością uwagi, jakże świetnym opanowaniem obsługi technologicznych gadżetów. W rzeczywistości to technologia cię opanowała, stajesz się częścią maszyny, która pociąga za sznurki, każąc ci tu dotknąć, ówdzie kliknąć. Dlaczego zatem pozwalasz mackom dwóch konkurencyjnych korporacji równocześnie sobą manipulować?

Jedziemy do Egeru
Początkowo zamierzałam tylko przetestować iPadową wersję Yoomurjak’s Ring, która swego czasu sprawiła mi wiele radości na pececie. To jedna z moich ulubionych gier turystycznych, podobnie jak Byzantine the Betrayal czy The Beast Within. Oferują zwykle wycieczki do autentycznych miejsc z bogatą historią, gdzie wydarzenia z przeszłości przeplatają się z wątkiem współczesnym. Celem tej wycieczki jest Eger na Węgrzech.
Trudno przewidzieć, jaki będzie ostateczny efekt przeniesienia gry typu point and click na tablet. Zwykle można oczekiwać (albo się obawiać) licznych uproszczeń i ułatwień. Wyrazem przyjaznego nastawienia do gracza okaże się na przykład bardziej czytelna mapka Egeru. Symbole lokacji są tu stale widoczne, a w oryginale należało najechać kursorem, by ukazała się odpowiednia ikonka. Dodatkowo adresy jeszcze nieodwiedzone przyciągają wzrok zielenią.

Inaczej przebiegnie eksploracja: ominie nas penetrowanie ekranu myszką w poszukiwaniu miejsc, gdzie kursor zmienia kształt, sygnalizując możliwość interakcji. Wszystkie czułe punkty podane będą na tacy i widoczne natychmiast, jak na tym opuszczonym cmentarzu upstrzonym ikonkami. Gwoli sprawiedliwości przyznaję, że ilustrację wybrałam tendencyjnie, bo w YR średnio przypada nie więcej niż 1-2 ikonki na lokację. Przypomina to granie „z włączonymi hot-spotami”, które od kilku lat pojawia się jako opcja w pecetowych przygodówkach. Dla jednych to sensowne i wielce użyteczne rozwiązanie, dla innych – obciach.

Ułatwienia i udoskonalenia
Przychylam się raczej do tego drugiego, mniej pragmatycznego stanowiska. Z rozrzewnieniem wspominam frustrujące momenty utknięcia na zagubionych pikselach, np. gdy Jonathan włamał się nocą do warsztatu konserwatora. W trakcie grania równoległego znowu nie mogłam znaleźć włącznika w ciemnościach. Tym razem nawet nie próbowałam szukać, tylko przeskoczyłam z peceta na tablet, a tam problem się szybko rozwiązał. Trochę tak, jakbym zajrzała do solucji.
Do poprawek nie budzących kontrowersji zaliczam natomiast przeprojektowanie zagadki z herbem. Wykorzystując opis z dość enigmatycznego poematu oraz dostępne w bibliotece dzieła z heraldyki, należało tam odpowiednio dobrać kształt tarczy, kolory pól, trzymacze, labry itp., by odtworzyć herb rodu Boldogi. Tej dość skomplikowanej łamigłówce z pewnością wyszło na dobre uporządkowanie jej elementów w estetyczną całość. Przy okazji dorzucono możliwość pominięcia zagadki, czego już wolę nie komentować.

Generalnie, udoskonalono dostęp do wszelkich listów i dokumentów, których jest tu sporo, a bywają kluczem do posunięcia akcji. W pierwotnej wersji angielskie tłumaczenie było słabo widoczne na tle węgierskiego oryginału, a na tablecie czyta się łatwo i wygodnie.
W środowisku przygodowym Yoomurjak’s Ring uznawana jest za jedną z najbardziej udanych gier typu FMV, czyli interaktywnych filmów, wykorzystujących nagrania z udziałem żywych aktorów. Z ciężkim sercem muszę uprzedzić miłośników gatunku, że YR na tablecie (lub smartfonie) podryfował od full w stronę stop motion video. Materiał filmowy skompresowano w taki sposób, że przypomina cykl zdjęć lub zrzutów ekranowych, jak w animacji poklatkowej, celowo pozbawionej płynności. Na przykład w dialogach każdej kwestii, a właściwie każdej linijce tekstu mieszczącej się na ekranie, towarzyszy jedno ujęcie twarzy postaci. W efekcie pojawia się efekt komiczny, bo węgierscy aktorzy nie szczędzili środków ekspresji. Czasem przypomina to konkurs na najgłupszą minę czy najbardziej mizdrzącą się kobietę.

Yoomurjak zaniemówił
Ktoś zapyta: jak wobec tego zsynchronizowano głosy z mimiką? Otóż nie było takiej potrzeby, bo nie ma czego synchronizować. Yoomurjak’s Ring na tablecie to film prawie niemy. Jest oprawa dźwiękowa, słychać kroki Jonathana, szum rozmów na ulicach, odgłosy otoczenia, muzykę itp., ale aktorzy głosu nie mają. Ktokolwiek tak postanowił, podjął fatalną decyzję. Porozumiewamy się przecież nie tylko słowami, ale też intonacją, timbrem głosu, mową ciała. W wersji na PC było jak w kinie: wydawało się, że po prostu rozumiesz oryginalne dialogi, niedostrzegalnie dla siebie przenosząc wzrok z twarzy na tekst. Na tablecie nie da się ukryć: dialogi oznaczają czytanie i stukanie w ekran, i tak w kółko.
Tym sposobem wracam do punktu wyjścia, docierając do przyczyny, która skłoniła mnie, by okaleczoną tabletową wersję uzupełnić głosami z peceta. Wielka szkoda, że Yoomurjak zaniemówił akurat na urządzeniu o tak potężnych możliwościach multimedialnych jak iPad, gdzie konkurencja rośnie (Her Story czy Contradiction). Czyżby zawiniły jakieś bariery techniczne? Podejrzewam, że chodziło raczej o ukłon w stronę publiczności amerykańskiej, która jak wiadomo, czuje się nieswojo, słuchając wypowiedzi w obcych językach. Zapewne Apple nie chciało narażać rodaków na dyskomfort, żeby „w kuchni ktoś przy dziecku mówił po… węgiersku”.

Przepis na zupę
Węgierski jest mi równie obcy jak przeciętnemu Amerykaninowi, ale przed dziewięciu laty zakochałam się w Yoomurjaku od pierwszego wejrzenia na demo w języku oryginalnym. Czy nie znając gry wcześniej, zachwyciłabym się nią dzisiaj na podstawie wersji tabletowej? Nie jestem pewna, choć nadal to rzecz godna uwagi. Tylko w efekcie uproszczeń, nadmiernej kondensacji, a przede wszystkim nieszczęsnego braku głosów przypomina mi trochę zupę z proszku. Daje się zjeść i może smakować, ale nie temu, kto pamięta smak i zapach domowej zupy babci lub mamy.
Zapowiadana od lat premiera Yoomurjak’s Ring na iOS nastąpiła dopiero przed dwoma miesiącami i zapewne okupiona została bolesnymi kompromisami. W tym kontekście coraz bardziej intryguje, jak wypadnie Miazma or the Devil’s Stone, czyli dalszy ciąg przygód Jonathana Hunta, tym razem w Debreczynie. Po ubiegłorocznej węgierskiej premierze czekamy teraz na angielską. Może również tabletową.