Kiedy masz na coś ochotę, ale nic ci nie pasuje, bo wszystko wydaje się znajome i przewidywalne, a ty szukasz inspiracji, niespodzianki i zaskoczenia… to chyba nadszedł właściwy moment na Gamedec. Przy odrobinie szczęścia to właśnie ta gra, którą dawno temu pobrałeś tylko dlatego, że pewien sklep rozdawał ją za darmo. Teraz sobie podziękujesz, a „inwestycja” pięknie zaprocentuje.
W końcu XXII wieku nie ma już gier sterowanych myszką czy padem. Ludzie przenoszą się do wirtualnej rzeczywistości dzięki zestawowi złożonemu z hełmu, kombinezonu oraz łoża. Ciało spoczywa na wygodnym łożu w realium, podczas gdy awatar, w wybranej „skórce”, buszuje w wirtualium.
Gamedec to skrót od game detective. Moja postać to gamedekini, bo autorzy najwyraźniej nie boją się feminatywów. Twierdzi, że właściwie nie jest ani graczem, ani detektywem, ale przecież jest po trosze jednym i drugim. Rozwiązuje zagadki, niekoniecznie kryminalne, związane z nieprawidłowościami występującymi w wirtualiach. Mogą to być zaginięcia i morderstwa, ale także glitche, exploity i wirusy. Taka praca.
Aby wykonać zlecenie, musi zalogować się w grze oraz wniknąć w jej świat. Każde z wirtualiów to uniwersum zbudowane wokół określonej gry, z charakterystycznym regulaminem i konwencją, do której należy się dostosować. Czy to oznacza, że w grze farmerskiej trzeba będzie doić krowy, a w erotycznej wchodzić w typowe dla niej interakcje? Na szczęście nie jest to konieczne, choć ja oczywiście nie mogłam się powstrzymać. Zaraz po wejściu do gry wzorowanej na (a może raczej parodiującej) Harvest Moon, zaczęłam kompulsywnie siać dynie i pielić grządki, zaniedbując obowiązki detektywa. Zdobyte w ten sposób trofea przekazałam na cele dobroczynne, bo na moją pozycję w grze Gamedec nie miały większego wpływu.
Jedni lubią pielenie, inni zabijanie. Czy biorąc udział w tej przygodzie, będę zmuszona do tego ostatniego? Już pierwsze zlecenie przynosi obiecującą wskazówkę w tej kwestii, choć nie należy się do niej specjalnie przywiązywać. Aby otworzyć drzwi do ważnej lokacji, muszę najpierw przejść na wyższy poziom. Zgodnie z zasadami gry Twisted and Perverted, wystarczyłoby w tym celu zastrzelić trzy osoby albo… trzykrotnie zabić mojego sojusznika. Ma spory zapas „żyć”, więc ochoczo sam się zgłasza do odstrzału.
Postanawiam jednak trzymać się własnych zasad: rozglądam się dokładniej, znajduję kolejne tropy, odblokowuję tematy konwersacji, wykonuję dodatkowe zadania. Nabywam w ten sposób umiejętności, które nie tylko awansują mnie na wymagany poziom, ale też umożliwią rozwiązanie problemu czekającego za drzwiami. Zabijanie sprowadzone jest do absurdu, na dłuższą metę prowadzi donikąd. Już rozumiem, skąd głosy świętego oburzenia, że „tu nie ma żadnej rozgrywki” i w ogóle „to jakaś kpina jest”. Bo jest, z wielu aspektów grania i działania branży.
Zasadniczo i przez większość czasu rozgrywka sprowadza się do rozpracowywania dialogów, a w tle do rozwijania postaci. Wymaga to uważności, skupienia na wypowiadanych kwestiach, ale też czytania didaskaliów i Codexu, czyli encyklopedii wiedzy o uniwersum znanym czytelnikom opowiadań Marcina S. Przybyłka. Nie wiem, jak odnajdzie się tu ktoś, kto nie jest w najmniejszym stopniu geekiem, nerdem ani miłośnikiem sci-fi. Troszkę się w ostatnio opisywanych grach otarłam o te sprawy, ale co ja tam przed Gamedekiem wiedziałam o hakowaniu dronów!…
Początkowo gram intuicyjnie i niefrasobliwie, nie wnikając w szczegóły, ale wkrótce okaże się, ile przez to tracę. Gra wiele wybacza, pozwala iść na skróty i przechodzić kolejne etapy, nawet gdy wybory na ekranie Dedukcji są częściowo błędne albo nie mają sensu. Tyle że postać się słabiej/inaczej rozwija, a wiele ścieżek dialogowych czy wątków fabularnych się nie otwiera. Na tym polega pułapka „gry adaptatywnej”, że dostosowuje się do wyborów grającego. Być może Gamedec pozwala się każdemu ukończyć, ale tylko nielicznym zgłębić, przynajmniej na poziomie normalnym.
Na pewnym etapie zdajesz sobie sprawę, że wszystkiego nie da się ogarnąć, na pewno nie za pierwszym razem. Świadomość odrzuconych i pominiętych wątków przytłacza, a komplikacje fabularne i stopień abstrakcji tematyki pogłębiają poczucie zagubienia. Nie pomaga też fakt, że końcowa sekwencja rozgrywa się w konwencji czegoś na kształt rzeźni (hack&slash?), czyli środowiska najmniej stosownego do refleksji i podejmowania decyzji. Dokonujesz zatem przypadkowych wyborów, byle tylko stamtąd uciec i nie wracać nigdy więcej.
Podejrzewam, że to część zamysłu artystycznego, bo konstrukcja ostatnich rozdziałów rzutuje na wymowę gry i wypływające z niej wnioski. Pierwsze przejście należy potraktować jako rekonesans, który nieuchronnie pozostawi niedosyt. Od razu chciałoby się zacząć od nowa, by bardziej świadomie kształtować postać, gdy już wiadomo mniej więcej, na czym to polega. Kusi też odkrycie pominiętych ścieżek fabularnych, zwłaszcza gdy dotyczą jednego z bardziej atrakcyjnych światów. Można też sięgnąć po dodatkowe scenariusze.
Nie odmówię sobie komentarza na temat realium. To kolejna gra, której akcja toczy się w Warszawie. O ile The Thaumaturge sięgał w przeszłość, Gamedec przedstawia wizję miasta za dwieście lat. Nawet jeśli futurystycznej metropolii nie łączy ze stolicą nic oprócz nazwy, to cel marketingowy został osiągnięty, nazwa marki poszła w świat. W każdej recenzji powtarza się Warsaw City jako miejsce akcji.
Dodatkowy punkt dorzucam za kota, choć szkoda, że występuje tylko jako enpec albo glitch.
EDIT A jednak nie tylko! Mogę z przyjemnością odszczekać odmiauczeć ostatnie zdanie.