Podążając śladami manifestu, który swego czasu bardzo mnie podniósł na duchu, trafiłam kiedyś na blog Deirdry Kiai. Nie wiedziałam jeszcze, że jego autorka ma niewiele ponad dwadzieścia lat i mieszka w Kanadzie. Pamiętam, jak w notce pt. „What if I’d gone to Poland” zastanawiała się nad trafnością wyborów życiowych. Rozważała, jak potoczyłyby się jej losy, gdyby parę lat wcześniej przyjęła propozycję pracy w dalekim i egzotycznym… Krakowie; jakich ludzi by tam spotkała, co by ją ominęło, w jakim kierunku rozwinęłaby się jej kariera. W komentarzach ktoś napisał: w alternatywnej rzeczywistości pewnie tam pojechałaś. A Igor H. skomentował: ja akurat mieszkam niedaleko Krakowa i zastanawiam się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym swego czasu przeniósł się gdzie indziej.
W życia wędrówce, na połowie czasu

„Co by było gdyby…” to właśnie temat Life flashes by.
Punktem wyjścia jest moment, gdy w trakcie wypadku samochodowego – jak to się mówi potocznie – „życie przelatuje przed oczami” bohaterki. Deirdra zapowiadała na blogu, że zanim ukończy 25 lat, gra będzie gotowa. Dotrzymała słowa, premiera zbiegła się z jej urodzinami. Bohaterka jest dużo starsza od autorki. Charlotte to kobieta w wieku co najmniej średnim, z ciężkim bagażem doświadczeń i nieodwracalnych wyborów. Pewnie ten wypadek to fabularny pretekst do podjęcia tematu życiowych obrachunków. Nie tylko ostatecznych, ale dokonywanych przy okazji rocznic, przełomów czy przekraczania smugi cienia.
W metaforycznym lesie Charlotte spotyka Trevina: ni to anioła, ni to psychoterapeutę, a może przewoźnika na drugą stronę. Wybierze się z nim w podróż w przeszłość, do kilku punktów zwrotnych, gdy podejmowała decyzje rzutujące na dalsze losy. Będzie jej dane „wyjść z siebie i stanąć obok”, posłuchać rozmów sprzed lat, spojrzeć z dystansu na własne postępowanie. Po zakończeniu każdego epizodu na „drzewie życia” rozkwitnie nowa gałąź. Pojawi się też ikonka otwierająca furtkę do innej ścieżki losu, gdzie będzie mogła podejrzeć alternatywną wersję wydarzeń.
Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi
Life flashes by to interaktywne opowiadanie, choć ewentualnie można je zaliczyć do kategorii gier konwersacyjnych. Nasza rola sprowadza się do wyboru opcji dialogowych, co jednak pozostanie bez wpływu na przebieg wydarzeń, które przecież już się stały. Odpowiednio manipulując komentarzami, można tylko zmusić bohaterkę do autorefleksji i wpłynąć na jej osobistą interpretację faktów, by utwierdziła się we własnych racjach lub choć trochę w nie zwątpiła.

Dylematy dotyczące sfery prywatnej są łatwe do przewidzenia: związać się z tym czy innym mężczyzną, mieć dzieci czy nie, rozwieść się czy uratować małżeństwo itd. Bardziej oryginalne wydały mi się wątki związane z profesją bohaterki. Poznajemy kilka wersji jej kariery, ale mimo odmiennych okoliczności i przewrotnych czasem zwrotów akcji, Charlotte będzie robić to, co lubi najbardziej: opowiadać historie, cyzelować słowa, fabrykować teksty, prowadzić narrację. Daje to okazję do rozważań nad kwestią kompromisów twórczych, inspiracji i wtórności, popularności, dotarcia do odbiorcy itp. Zarówno jako gra, jak i utwór literacki, LFB jest w dużym stopniu dziełem autotematycznym, czyli o sobie samym.
W głębi ciemnego znalazłem się lasu
Niech was nie zwiedzie styl grafiki, to wcale nie jest gra dla dzieci. Zastanawiam się nawet, czy potrafi zainteresować człowieka, w którego życiu wszystko jeszcze zdarzyć się może. W moim przypadku LFB okazała się strzałem w dziesiątkę, celnie trafiła w kontekst. Znużona już byłam serią mrocznych gier o duchach, strachach, wymyślonych niebezpieczeństwach mających wywołać obce mi emocje. Miałam dość fikcji – fabularnej i emocjonalnej. Nareszcie kawałek prawdziwego życia – odetchnęłam z ulgą – wreszcie portret, w którym mogę się przejrzeć.
Ponieważ to gra do czytania, nie zasiadłam jak zwykle do komputera, tylko uruchomiłam ją na laptopie, wygodnie półleżąc w fotelu. Teoretycznie jest króciutka, ale gdy pobawić się dialogami i zadumać nad biograficznymi analogiami, może zająć parę godzin. Zaczęłam późno wieczorem, skończyłam grubo po północy. Zamykając laptop, zerknęłam na ekranowy zegar. Dochodziła druga. Obok widniała znajoma data: dzień moich urodzin.