Jedni zatrzymują się w hotelach tej samej sieci, by w odległych zakątkach globu poczuć się „jak w domu” dzięki zuniformizowanym wnętrzom. Inni wożą ze sobą zdjęcia najbliższych lub drobne bibeloty, którymi zaznaczają swoją obecność. Oswajają bezduszne, do bólu standardowe wyposażenie pokoi hotelowych.
O ile nie żyjesz w chmurach jak odcięty od korzeni George Clooney w filmie Up in the Air, potrzebujesz od czasu do czasu pobyć w swojskim otoczeniu, które należy do ciebie i którego jesteś częścią. Nawet nie chodzi o tęsknotę za bliskimi, bo tę zaspokoi kontakt telefoniczny lub wideo-rozmowa. Dom to także oswojona i rozpoznawalna przestrzeń, w której duchowe baterie ładują się samoczynnie. Gdy baterie na wyczerpaniu, a do domu daleko, otwieram laptop i zaglądam do Jaskini.
W tym wypadku „gra” to wycinek wirtualnej rzeczywistości, bogaty w skojarzenia i czytelne dla wtajemniczonych treści. To przestrzeń zamieszkana. Dzielę ją z innymi, ale nie szukam ich towarzystwa, wystarczy, że są gdzieś w pobliżu i odpowiedzą na pozdrowienie. Co istotne, Podziemne Miasto nie powstało na surowym korzeniu, gdy parę lat temu otwierano Myst Online: Uru Live. Cywilizacja D’ni istniała przez wiele Wieków, zanim odkryto Jaskinię. Pełno tu również moich własnych wspomnień związanych z najważniejszą z gier.
Kiedyś uciekałam tam od nazbyt ciasno otaczającej rzeczywistości. Teraz odnajduję namiastkę najzwyklejszej codzienności. Nie szukam przygód, wyzwań czy – uchowaj Boże – akcji i adrenaliny. Tego mam aż nadto. Gdy kalejdoskop twarzy i krajobrazów wiruje zbyt szybko, potrzeba wyciszenia. Kojąco działa znajomy sygnał powitalny, motywy muzyczne w poszczególnych pomieszczeniach, a nawet odgłos moich własnych kroków, gdy biegam po opustoszałych mostach i schodach. Zaglądam do mrocznych zakamarków, patrzę na wpół zatopione statki w pobliżu przystani, potem z urwiska obserwuję światła w dole. Sprawdzam, czy nic się nie zmieniło.
Wszystko na swoim miejscu. Jak dobrze. Nie trzeba grać, wystarczy być.
2 komentarze