Notka pozostałaby w ukryciu, gdyby Bioforger nie sprowokował publikacji. Nawet nie chodzi o to, że podjął temat grzechu pierworodnego gier wideo, bo na tę dyskusję jeszcze nie pora. Skoro ujawniony niedawno filmik o graczach na wojnie w Iraku nie otworzył ludziom oczu, to pojedynczy bloger pozostanie głosem wołającego na puszczy. Dlatego ja nie o tym. Jeszcze nie teraz.

Z obserwacji siebie i innych wiem, że człowiek aby ułatwić sobie przeżycie nieszczęścia, jakoś je oswoić, sięga nierzadko po środki przekazu. Dobrać potrafimy muzykę, książkę, film. Aby usprawiedliwić, ogarnąć cierpienie, czy je zagłuszyć. A gry? Sięgnęlibyście?

Sięgnęłam. Oczywiście na kilka dni katastrofa wyparła z mojego życia gry oraz podobne im błahostki, ale po tygodniu nadszedł kryzys. Zauważyłam, że już nie daję rady – łatwo wybucham, głowę rozsadza mi fizyczny ból. A przecież do końca jeszcze daleko, bo ten pogrzeb, na który się wybieram, dopiero za tydzień. Potrzebowałam się oderwać, odreagować, przez chwilę pobyć z ludźmi, których tragedia w żaden sposób nie dotyczy. Uciec.

Wybrałam Uru (MOUL). Idealnie byłoby odkryć nowy wiek i zanurzyć się w eksploracji nieznanego świata. Jednak na drodze stanęła mi przeszkoda, do pokonania której trzeba dwojga. Właściwie to żaden problem. Wystarczy zajrzeć do Miasta i zwrócić się o pomoc na ogólnym kanale czatu, a chętni zawsze się znajdą. Tylko że… choć kilka razy pomagałam już innym, sama nie lubię wprowadzać do strefy prywatnej ludzi przypadkowych. Rozglądałam się więc za „znajomymi” w mrocznym A’egura. Tego wieczora to fantastyczne miasto wydało mi się bardziej realne niż moje własne, przez które od kilku dni sunęły niekończące się kondukty karawanów.

Nagle padło pytanie: „czy ktoś potrzebuje pomocy w Uru?” Zawahałam się. Z Pytającą nigdy wcześniej nie zamieniłam słowa, choć parę razy ją tu spotkałam. Zaintrygowało mnie nawet, że nie biega jak większość z nas i nie uczestniczy w zabawie. Zwykle stoi w tym samym miejscu, jakby czekając na coś lub kogoś. No dobra. Podałam jej księgę, zapraszając do mojego Relto.

iluzja-eskapizmu-relto

Gdyby udało się nam pozostać w konwencji rpg (tutaj nazywamy to IC – in Cavern), załatwiłybyśmy co trzeba i nasze spotkanie skończyłoby się po paru minutach. Stało się jednak inaczej. Najpierw ona popełniła błąd, pytając, skąd pochodzę, potem ja nieopatrznie przyznałam, że z Polski. Od tego momentu nie dało się już „grać” kogoś, musiałyśmy „być” sobą. Nasze awatary pozostały na wirtualnej wysepce, ale rozmowa potoczyła się całkowicie OOC (out of Cavern).

Właśnie ze względu na konieczność współdziałania, parę lat temu zaczęła grać w Uru razem z mężem. Jeszcze w lutym, gdy ponownie otwarto MOUL, wchodzili tu wspólnie, choć on był już śmiertelnie chory. Odszedł w marcu. Teraz sama wraca do miejsc, gdzie nie tak dawno wirtualnie biegał, skakał, tańczył, choć w rzeczywistości nie był już w stanie poruszać się o własnych siłach.

Mnie także względnie trudno podać tytuły gier, które pozwalałyby rozproszyć, ukoić realny ból po przeżyciu nieszczęścia, a w szczególności stracie bliskiej osoby.

Podobne wpisy

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *