„Czasami człowiek musi, inaczej się udusi”. Musi kogoś uratować, nawet jeśli wolną chwilę trudno znaleźć, a do porządnego sprzętu grającego daleko. Gra Green Hills Sanitarium pozwoliła mi ratować ukochanego, który udał się do podejrzanej kliniki psychiatrycznej, by zbadać bliżej nieokreślone nieprawidłowości, i nie powrócił z tej misji.
Poszukiwanie zaginionych to częsty motyw gier łamigłówkowych, zwykle jednak dotyczy osób o niepewnym losie. W tym wypadku wkrótce po przyjeździe do Green Hills udaje się Tima odnaleźć. Trzeba go jednak oswobodzić, a przy okazji uwolnić od koszmarów parę innych osób. Nie wiem, czy to widok Tima zadziałał jak przynęta, czy bardziej przekonujący okazał się ten marynarz poniżej. Nie musiał długo mnie namawiać, może znał moje dokonania z innej gry tego gatunku.

Fabuła jest na tyle zaskakująca i nietypowa (na miarę gatunku, rzecz jasna), że właściwie każde następne słowo to spoiler. Otóż mamy tu do czynienia z szalonym naukowcem, który pragnie wykorzystać energię wytwarzaną przez ludzki strach. Pomysł to dziwaczny, ale na styku fantastyki literackiej i gier komputerowych nie takie rzeczy już się działy.
Aby ową energię wytworzyć, będzie swych pacjentów przerażał i dręczył, wykorzystując ich fobie, kompleksy i słabości. Klaustrofobika zamknie w windzie, cierpiącego na lęk wysokości umieści w wagoniku kolejki linowej zawieszonej pomiędzy szczytami gór itd. Każdemu zapewni jego prywatne piekiełko.

Do horroru psychologicznego stąd jeszcze droga daleka. Jednak na tle klątw, tajemniczych ruin i cmentarnych opowieści typowych dla hidden object games Green Hills Sanitarium zwraca uwagę odmiennością. Wyróżnia ją także pozbawiona cukierkowatości grafika, niekiedy z elementami surrealizmu. Znajdzie się tu także nawiązanie do klasyki gier przygodowych w postaci monstrualnych, acz muzykalnych macek, nie mówiąc już o tytułowym „sanitarium”.

Czy to się kwalifikuje jako walka bossów?