Pewnie Leonard Cohen myśli, że napisał kolejną piosenkę o miłości, a przy okazji o życiu w ogóle. Jeśli uprawia jogging, może wyraził też swoją filozofię biegania: nie ma być szybko, ma być dłuuugo. Ciekawe, czy zauważył, że przy okazji wyśpiewał hymn slow gaming.

I always liked it slow: I never liked it fast

With you it’s got to go: With me it’s got to last

It’s not because I’m old It’s not because I’m dead

I always liked it slow That’s what my momma said

Czy slow gaming to oksymoron?

Slow gaming to sympatyczne hasło, pod którym się często podpisuję, ale dochodzę do wniosku, że to jednak oksymoron.  Nawet jeśli granie w wolnym tempie technicznie jest możliwe, a w wielu przypadkach wskazane, gracze traktują je jako ułomność albo przynajmniej dziwactwo. I to się już chyba nie zmieni, bo elementami definiującymi grę pozostają wyzwanie i rywalizacja. Pokonując tor przeszkód, nikt nie zatrzymuje się, by podziwiać, przemyśliwać, wzruszać się albo zachwycać. Liczy się czas.

gra-the-sailor's-dream-zegar

Specyficzne pojmowanie czasu to jedna z cech odróżniających granie od niegrania, w tym również obcowania z innymi mediami oraz formami rozrywek kulturalnych. Gdzie nikt się nie ściga, tam nie ma potrzeby wydzielania kategorii slow (watching, listening, reading etc.). Z kolei speed running wszędzie poza graniem uznano by za bezsensowną ekstrawagancję.

Czy meloman będzie się chwalił, że udało mu się wysłuchać Bolera Ravela w rekordowym czasie? Słyszał ktoś o wyścigach w oglądaniu filmów? Niekiedy chciałoby się co prawda przewinąć szybciej, ale na straży autonomii dzieła filmowego lub kompozycji muzycznej stoi ściśle określona odległość między początkiem a końcem, zdefiniowana z góry przez autora. Gra dla odmiany ma nienormowany czas trwania, a określa go gracz, któremu z definicji się śpieszy.

Jak długo trwa obraz?

Sztuki plastyczne to ciekawy przypadek; pozbawione czwartego wymiaru, a mimo to trwają w czasie, dopóki ktoś poświęca im uwagę. Czy miłośnik malarstwa zażąda zwrotu pieniędzy za bilet, gdy uda mu się przebiec wszystkie sale i obejrzeć zgromadzone na wystawie obrazy w pięć minut? Wręcz przeciwnie, ludzie wpatrują się w płótna godzinami, a niektórzy kupują reprodukcje, by oglądać je w domu codziennie. Po co, przecież już raz je widzieli. Dotyczy to nie tylko bogatych w szczegóły dzieł Boscha, ale również abstrakcji. A przecież rzut oka wystarczy, by stwierdzić, że Rothko dolną połowę obrazu pomalował na żółto, a górną na czerwono. Albo odwrotnie.

simogo-seven-song-cottage

Dzięki uwadze odbiorców wytwory sztuk plastycznych mogą trwać, oczywiście o ile nie stanowią dekoracji toru przeszkód. Gdyby ilustracje The Sailor’s Dream oprawić w ramki, można by je powiesić na ścianie albo zaprezentować na wystawie. Ludzie przyglądaliby im się, zastanawiali nad interpretacją, ulegali wzruszeniom lub po prostu doznawali estetycznej przyjemności. Trwałyby, niczym obrazy „wielokrotnego użytku”. W kontekście gry (nawet jeśli to tak zwana nie-gra) funkcjonują jako pozbawione replay value jednorazówki, bo tu „zobaczyć” znaczy „zaliczyć”. A zaliczenie wszystkich obrazów, także ukrytych, zajmie mniej niż pół godziny.

Sala koncertowa czy tor przeszkód

Oprawa dźwiękowa „Żeglarza” to nie tylko kilka piosenek Jonathana Enga (łącznie około 20 minut), ale też muzyka interaktywna, którą tworzymy sami, manipulując ruchomymi obiektami w kilku lokacjach. Potencjalnych kombinacji dźwięków jest wiele, więc teoretycznie można by się tak bawić w nieskończoność. Jednak na torze przeszkód taka zabawa to czynność redundantna, bo do liczy się tylko to, co przybliża nas do mety. A przecież istnieją podobnie skonstruowane aplikacje na iPada (od Mountain, przez Thicket do PolyFauny), w których współtworzymy obraz i dźwięk, w dowolny sposób dotykając ekranu. Nikt nie mówi, że są długie lub krótkie, bo brak im początku i końca. Korzystamy z nich do woli, szukając wyciszenia lub inspiracji.

gra-the-sailor's-dream

Simogo unikali jak ognia słowa „gra”, zapowiadając The Sailor’s Dream jako krótkie doświadczenie narracyjne. Wiedzieli, że będzie „krótkie”, odkąd postanowili skonstruować je w oparciu o fabułę. Opowiadana historia ma zwykle początek i koniec, co w kontekście wspólnego worka z etykietą GRY oznacza na start i metę wyścigu. Jak sprawić, by jętka jednodniówka (a właściwie „jednogodzinówka”) trwała i żyła dłużej? Można skorzystać z unowocześnionej wersji tricku, jaki pozwolił przetrwać Szeherezadzie; wystarczy zsynchronizować wewnętrzny czas gry z systemowym zegarem tabletu.

Gra jak hejnał mariacki

Pewne szczegóły opowieści ujawniane są w tekstach siedmiu piosenek, ale każdego dnia odblokowana jest tylko jedna z nich. W ten sposób zyskujemy tydzień! Jeszcze bardziej perfidna część planu polega na tym, że niektóre fragmenty usłyszeć można tylko o określonej godzinie. Żeby było śmieszniej, ponieważ pierwszy komunikat zabrzmiał o 13.00, zrozumiałam, że codziennie muszę być w gotowości o tej samej porze. Przez kilka dni zapominałam albo byłam zajęta, a gdy wreszcie udało mi się otworzyć iPada o pierwszej, okazało się, że byłam w błędzie. Należało nasłuchiwać o każdej pełnej godzinie przez cały dzień, niczym hejnału z Wieży Mariackiej.

Zaprawdę, powiadam wam, łatwiej jest grać non-stop przez 12 godzin, niż przez jeden dzień pamiętać o „zagraniu” co godzinę. Parę razy przegapiłam. Trochę się buntowałam, zwłaszcza po uświadomieniu, że w podobne funkcje wyposażone są gry na portalach społecznościowych. Na szczęście żyję wystarczająco długo, by dorobić się też innych skojarzeń. Na przykład czekanie na „Co wieczór powieść w wydaniu dźwiękowym” – jak dziś pamiętam, odliczało się minuty do 19.50. Gdy w telewizji było tylko kilka kanałów, a o nagrywarkach nikt nie słyszał, oglądałam seriale, a dziś nie potrafię, nie bawi mnie zaliczanie hurtowo tzw. „sezonów”. Pamiętam czasy, gdy nasze plany zajęć zsynchronizowane były z programem telewizyjnym; w czwartki oglądało się Kobrę, w poniedziałek Teatr TV. Pora nadawania przez radio „Matysiaków” dla mojej Babci była święta, nikt nie śmiał jej wtedy przeszkadzać. To był rytuał. Na to się czekało. 

Tylko czekania brak

Tymczasem plan Simogo spalił na panewce. Już w kilka godzin po premierze w sieci pojawiła się solucja z instrukcją przestawiania zegara systemowego w celu odblokowania ukrytych funkcji. Jakież to typowe dla bezceremonialnej zachłanności i drapieżnej pazerności dzisiejszych czasów. Nikt nam nie będzie dyktował, kiedy mamy konsumować dobra kultury. Wszystko ma być na zawołanie, w zasięgu jednego kliknięcia: nowa gra, audiobook czy płyta. W końcówce odcinka serialu nie zapraszają już nas na spotkanie za tydzień. Polecają obejrzeć w sieci ciąg dalszy, bo jeszcze byśmy się zniecierpliwili. Tak jest nowocześnie, wygodnie, pragmatycznie, tylko… czekania brak.

gra-simogo

Mam mieszane uczucia do wymuszania czegokolwiek. Jednak ani przez moment nie przyszło mi do głowy, żeby majstrować z zegarem i zakończyć przygodę z Żeglarzem w godzinę. Dzięki temu doświadczyłam na własnej skórze, jak pod pozorem relaksacyjnej miniatury autorzy ukryli zmyślną konstrukcję, której forma współgra z treścią. Zanim jeszcze odkryłam enigmatyczną historię trójki bohaterów, moje własne odczucia i refleksje krążyły wokół Czasu, Wspomnień, Czekania. A Sailor’s Dream to właśnie opowieść o czekaniu na chwile szczęścia, o nieziszczalnym marzeniu, by dobre chwile trwały w wiecznie, by zatrzymać czas. I want to freeze the time – śpiewa Stephanie Hladowski. Jednak w tle pobrzmiewa gorzka przestroga: nie można być szczęśliwym i spełnionym, całe życie tylko czekając i tęskniąc. „Too much longing” – jak mówi Żeglarz.

Krótka gra, długi wpis. Tyle się z nim nosiłam, aż jętka doczekała trzeciego tygodnia.

Podobne wpisy

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *