Psycho – adventure game to przygodowa etiuda początkującego twórcy, a zarazem hołd złożony genialnemu reżyserowi w sześćdziesiątą rocznicę premiery jego filmu. Jeśli uchował się ktoś, kto przez tyle lat nie zdążył jeszcze Psychozy obejrzeć, a może nawet nie wie, o co w tym filmie chodzi, powinien wreszcie poczuć ten niepowtarzalny dreszcz, choćby tylko w grze. Pozostali nie muszą, bo już mają za sobą to wstrząsające przeżycie. Mogą jednak zapoznać się z grą, by sprawdzić, jak wypadł kolejny śmiałek, który odważył się zmierzyć z arcydziełem.
Mathieu Ratier skupia się na głównym wątku intrygi i przystraja go w zagadki, posiłkując się niekiedy ujęciami z filmu. Moją uwagę zwrócił wykorzystaniem oryginalnej ścieżki dźwiękowej w trailerach. W powyższym zacytował fragment dialogu, w innym – komentarz reżysera z rozbudowanego zwiastuna (theatrical trailer) Psychozy. Reżyser oprowadza w nim po domostwie Batesów, demonstrując przy tym swoją vis comica i wyczucie groteski. Im bardziej próbuje nas przestraszyć, tym bardziej rozśmiesza, oczywiście świadomie. Takim pamiętam Go z dzieciństwa, gdy oglądałam serial Alfred Hitchcock Presents.
Dobranocka z Hitchcockiem
Był to amerykański program telewizyjny z dekady 1955-65, u nas nadawany chyba już w latach siedemdziesiątych. Jego wizytówką była czołówka z profilem reżysera i śmieszno-strasznym motywem muzycznym. Nie wiedziałam jeszcze, że ta melodia to Marsz żałobny marionetki Gounoda. Każdy odcinek zawierał półgodzinny film kryminalny, poprzedzony krótkim wstępem samego Hitchcocka i spointowany na końcu jego komentarzem. Tak się szczęśliwie złożyło, że „za komuny”, gdy w Polsce dostępny był jeden, w porywach dwa kanały TV, jako dziecko oglądałam co tydzień Hitchcocka na dobranoc.
A właściwie nie powinnam, bo w owych czasach nawet niewinne z dzisiejszej perspektywy „hiczkoki” dozwolone były od lat 18. Na szczęście wychowywałam się w domu, gdzie od zakazów ważniejsze było zaufanie i zdrowy rozsądek. Poza tym telewizję oglądało się wtedy całą rodziną, czasem nawet z sąsiadami, którzy odbiornika jeszcze nie posiadali.
Właśnie ze względu na różnorodną publiczność, film pt. Psychoza przez wiele lat nie miał prawa wstępu do żadnej telewizji publicznej, nie tylko amerykańskiej. Tak, mówię o tym wyjątkowo drastycznym dreszczowcu, w którym zbrodnię oglądamy przez nieprzezroczystą zasłonę prysznicową, na ekranie widać tylko cień sprawcy, a najbardziej przerażająca w scenie morderstwa jest muzyka (te upiorne smyczki!).
Ćwiczenia z ironii
Filmy z antologii Alfred Hitchcock Przedstawia aż tak mocnych wrażeń nie dostarczały. Były to jednak perełki narracyjne, zręcznie manipulujące emocjami widzów. Budowały napięcie zgodnie z zasadami suspensu, budząc niepokój, niepewność, strach na przemian z nadzieją. Sprowadzały na manowce i zawsze zaskakiwały zakończeniem. Tak odbieram je dzisiaj, ale jako dziecko byłam przede wszystkim zahipnotyzowana występami Hitchcocka. Intrygował mnie ten korpulentny jegomość, zawsze poważny i z pozoru groźny, gdy mówił o strasznych rzeczach, a ja dobrze wiedziałam, że w duchu puszcza do mnie oko i zaraz wywinie jakiegoś psikusa. Bezcenne ćwiczenia z ironii, które dziś wielu by się przydały.
Na przykład w odcinku „The Cheney Vase” reżyser z kamienną twarzą zapowiada, że w dzisiejszym filmie będzie przemoc, sztyletowanie, strzelanie i duszenie… o ile tylko okaże się to niezbędne dla fabuły. Po czym oglądamy horror, w którym włos z głowy nikomu nie spada, ale dokonuje się akt przemocy psychicznej. Bezradna acz bogata inwalidka na wózku z własnej woli naiwnie oddaje się pod opiekę złoczyńcy. Kto dzieckiem będąc, odebrał taką lekcję, ten już zawsze będzie przedkładał psychologiczną głębię nad wymyślne mordy rytualne z dzisiejszych kryminałów, gdzie dekapitacji towarzyszy mutylacja i malowanie wnętrzności na zielono.
Hitchcock z pewnością nie był typem dobrodusznego wujaszka ani jowialnego staruszka. Jego współpracownicy twierdzą, że „nie miał podejścia” do dzieci, bo traktował je całkiem poważnie. Do dziecięcych aktorów mówił tym samym językiem jak do dorosłych, a gdy nie słuchali, potrafił być wobec nich okrutny. Sam przyznawał, że nie rozumie dzieci i ma do nich ambiwalentny stosunek. Zaprezentował to choćby w zapowiedzi do filmu The Baby Sitter.
Po latach odkrywam, że był jednym z mistrzów (oprócz dwóch innych Starszych Panów), którzy kształtowali moją wrażliwość i poczucie humoru. A przede wszystkim wpoili mi niechęć do dosłowności i zamiłowanie do Ironii.
Dziękuję Mathieu Ratierowi za inspirację i wracam do moich „hiczkoków”.