Wczoraj grałam w Contemporary Warfare (czy jakoś tak) i Duty Call 2. Trzy razy. Ciężko było. Zdobyłam zaledwie 4 z 12 dostępnych medali, więc będę musiała zagrać ponownie, aby poprawić wynik. Medale (achievements) to sprytny chwyt ze strony twórców, motywujący do powtórzenia rozgrywki. Przy okazji można przetestować wszelkie możliwe wersje dialogów, zapewne ważniejszych od mini-gierek. Zanim pewien Czytelnik dostanie zawału, wyjaśniam, że wszystkie te atrakcje zawiera gra Unmanned. W moich uszach ten tytuł brzmi co najmniej dwuznacznie. Dosłownie chodzi o bezzałogowy statek powietrzny zwany czasem dronem, ale słowo wskazujące na brak elementu ludzkiego nabiera w tym kontekście głębszych znaczeń.
Wiedziałam, że wcześniej czy później ktoś podejmie ten temat. Ujawnione parę lat temu filmy z akcji amerykańskich pilotów w Iraku (sprawa Collateral Murder), pokazały wyraźnie, jak wielkie niebezpieczeństwo czai się tam, gdzie gracze bawiący się w wojnę zmieniają się w żołnierzy traktujących wojnę jak grę. Nie tylko w małych główkach postępuje spustoszenie. Dorosłym też chwieją się proporcje między rzeczywistością a wirtualną fikcją.
Dobrze jest czasem zagrać w coś znaczącego, dotykającego spraw najważniejszych. A jednak w efekcie ogarnęło mnie dojmujące poczucie bezsilności. To wszystko już wiemy, powtarzamy i nic, grochem o ścianę. Co z tego, że temat porusza mnie i jeszcze parę innych osób. Nic się nie zmieni. Zaraz rozlegną się głosy, że takie jest życie, jak to na wojnie, trzeba iść z postępem i o co w ogóle chodzi. Szkoda gadać. Powstrzymam się od dalszych komentarzy, by nie odkryć zbyt wiele przed tymi, którzy jeszcze nie grali.
Molleindustria powraca i nie zawodzi. Gra Unmanned celnie strzela i trafia w sedno.
