Trailer ogląda się jak zwiastun filmu telewizyjnego, a gra detektywistyczna Contradiction zapowiadana jest w nim jako interactive drama. I słusznie, ani słowa o grach. Na wiele osób wzmianka o nich działa odstręczająco, a w środowisku graczy przygodówka FMV (full motion video) uważana jest za gatunek marginalny i dawno wymarły. Znowu się będą dziwić, że coś takiego jeszcze istnieje, a nawet pozwala sobie wkroczyć na tablety.
Tim Follin debiutuje jako niezależny reżyser i autor scenariusza, ale ma za sobą doświadczenie przy produkcji reklam telewizyjnych. W branży gier działał przez lata jako kompozytor. Jego autorski projekt ewoluował w ciągu kilku ostatnich lat, zaliczając po drodze dwie akcje na Kickstarterze: jedną nieudaną, drugą zakończoną niezbyt imponującym zwycięstwem. Szczęśliwie dotarł wreszcie do premiery, choć pracuje jeszcze nad wersją pecetową oraz na Kindle Fire. Na początek Contradiction dostępna jest na iPada, bo trudno sobie wyobrazić lepszą platformę dla gry z pozoru niezwykle filmowej, a w istocie tak bardzo skupionej na tekście. Autor twierdzi, że chciał stworzyć coś kameralnego i nastrojowego, profesjonalnego i w pełni interaktywnego. Coś do zagrania zimową nocą przy kominku…
Zabawa w łapanie podejrzanych za słówka
Formalnie mamy do czynienia z interaktywnym filmem, obejmującym około trzy godziny materiału wideo. Oglądamy scenki z udziałem profesjonalnych aktorów, przysłuchujemy się rozmowom postaci, odwiedzamy wnętrza i plenery autentycznego angielskiego miasteczka. Z oczywistych względów nie jest to świat otwarty, a jego eksploracja mocno ograniczona. Przypominają o tym wyraźnie widoczne na ekranie strzałki w kierunku dostępnych lokacji oraz symbol lupy odsyłający bezpośrednio do przydatnych przedmiotów. Nie należy tego traktować jako zbędne ułatwienie, tylko świadomy wybór. Nie chodzi tutaj o szukanie obiektów ani miejsc, tylko… sprzeczności w wypowiedziach postaci. Ujmując rzecz trywialnie, zabawa polega na łapaniu podejrzanych za słówka.

Rozmowy toczyć się będą wokół tajemniczej śmierci dwudziestoletniej Kate Vine. Co początkowo wygląda na samobójstwo, według inspektora Jenksa wydaje się podejrzane. Policjant ma zaledwie parę godzin na rozwiązanie zagadki, więc pewnego wieczora przyjdzie nam niepokoić skromne grono zamieszanych w sprawę obywateli, wielokrotnie pukając (jego dłonią) do ich drzwi lub okien. Są to przeważnie znajomi Kate ze studiów oraz biznesowego kursu dla przyszłych ludzi sukcesu. Program szkolenia okazuje się tyleż malowniczą, co wybuchową mieszanką psychologicznych technik perswazyjnych z okultystycznymi rytuałami, okraszoną filozofią poza dobrem i złem opartą na kulcie egoizmu. Trudno w tym kontekście nie zauważyć, że firma nazywa się Atlas, a zajęcia prowadzi Ryan Rand.
Mamy do dyspozycji wygodny pulpit, na którym automatycznie zapisują się tematy rozmów oraz najistotniejsze tezy z wypowiedzi indagowanych interlokutorów. W razie potrzeby istnieje możliwość powtórzenia każdej scenki filmowej lub tylko odpowiedzi na dowolne pytanie. Teoretycznie wystarczy jedynie wskazać dwie stojące w sprzeczności kwestie, by Jenks zawołał „A-ha!” i przycisnął podejrzanego do muru. Nie będzie to jednak ani łatwe, ani oczywiste.

Nazywa się Jenks
Nie na wiele zda się umieszczony na pulpicie symbol żarówki. Gdy świeci, obiecuje podpowiedź, ale najczęściej brzmi ona: „chyba ktoś tu kłamie” lub „z pewnością ktoś kłamie”. Tyle to my wiemy. Tutaj każdy kłamie albo mija się z prawdą ewentualnie nie do końca jest szczery. Generalnie scenariusz jest w miarę precyzyjnie skonstruowany, choć zawiera jak najbardziej wskazane mylne tropy. Jednak czasem przeszkadzały mi drobne niekonsekwencje, bo dostrzegałam więcej nieścisłości niż Jenks; zamiast szukać sprzeczności, zastanawiałam się, o którą tym razem mu chodzi.
Jenks. Na moje ucho, samo nazwisko wstępnie charakteryzuje postać. To nie Tex Murphy ani Sam Spade, zresztą to nawet nie jest prywatny detektyw. Jenks wyraźnie zaznacza, że jest policjantem, choć nie przejmuje się zbytnio procedurami. Nie dba o ślady DNA ani temu podobne drobiazgi. Szkoda, że na tle niekiedy wyraźnie zarysowanych charakterów wypada trochę nijako. Aktor próbuje chyba na swój sposób ożywić postać mimiką i wyjątkowo dynamiczną intonacją, ale efekt nie zawsze bywa przekonujący. A może po prostu tak już jest, że na tle sfrustrowanych detektywów z czarnego kryminału, obarczających nas swoimi kompleksami i życiowymi problemami, skupiony na pracy i trzymający brytyjski dystans policjant musi wypaść mniej wyraziście.

Zagadka śmierci Kate Vine rozwiązana. Pozostaje wiele wątpliwości dotyczących działalności klanu Rand oraz niewyjaśnionych tajemnic. Nie miałabym nic przeciwko temu, by kiedyś znowu do nich wrócić. No i może wreszcie spojrzeć w czarne zwierciadło?…