Kto by się spodziewał, że kwiecień (z przyległościami) okaże się miesiącem klęski urodzaju. W minionych tygodniach finiszowały trzy długo oczekiwane kickstarterowe projekty przygodowych legend: Jane Jensen z Moebiusem, piąta część Broken Sword i najnowszy Tex Murphy. Nic dziwnego, że – dobrze czy źle – to o nich najczęściej się ostatnio mówiło. Niemal równocześnie uwagę przyciągały również najnowsze dokonania twórców mniej sławnych, ale już uznanych i mających spore grono zwolenników. Mikaela Nyqvist zaprezentował dziesiątą przygodę Carol Reed, a Dave’a Gilberta sfinalizował serię Blackwell.

gra-the-samaritan-paradox

W tym kontekście planowanie premiery na kwiecień okazało się niefortunnym posunięciem marketingowym. Obawiam się, że szczególnie dotkliwie odczuwa to Petter Ljungqvist, którego debiut The Samaritan Paradox chyba przepadł w zalewie gorących nowości,

przynajmniej na razie. Mojej uwadze ta premiera nie uszła tylko dzięki temu, że autor zechciał powiadomić mnie mailem. A wszystko dlatego, że półtora roku temu uczestniczyłam w dość ekskluzywnej akcji na Indiegogo: jako jedna z 35 (dosłownie!) osób wsparłam jego projekt drobnym datkiem. Oczywiście nie uzbieraliśmy planowanego minimum, więc o całej sprawie zdążyłam już dawno zapomnieć. Jakież było moje zdumienie, gdy parę tygodni temu otrzymałam link do pobrania gry. Wbrew przeciwnościom cel został osiągnięty.

gra-samaritan-paradox-screenshot

Pewnie zbyt często zdarza mi się mówić o „duchu lat dziewięćdziesiątych” albo grach „jak z tamtej epoki”. Staram się tego wystrzegać, ale jak w takim razie opisać The Samaritan Paradox? Wystarczy spojrzeć na obrazki, by zrozumieć, że wizualnie przynależy do początków tamtej dekady. Kosmici, którzy dopatrują się „dated graphics” nawet w Tesla Effect, powinni dla poszerzenia horyzontów pograć sobie w Samarytanina, bo chyba nie wiedzą, o czym mówią. Właśnie ten charakterystyczny klimat retro oraz krótkie demo przekonały mnie swego czasu do projektu Ljungqvista.

Nie chodzi tylko o grafikę z innej epoki. Jak to drzewiej bywało, a dziś już niekoniecznie, gra posiada zarówno fabułę, jak i dobrze osadzone w niej zagadki. Co ważne, nie musi się ich wstydzić. Nawet jeśli żaden z tych elementów nie osiąga szczytu mistrzostwa, to obydwa trzymają przyzwoity poziom i równoważą się wzajemnie. A to obecnie zdarza się coraz rzadziej. Długość rozgrywki to kwestia indywidualna, ale z pewnością Paradoksu Samarytanina nie da się zgłębić w jeden wieczór. Celem akcji na Indiegogo było zebranie funduszy na profesjonalne nagranie dialogów. Nie udało się, więc słuchamy dość nierównych popisów aktorskich, ale towarzyszy im całkiem przyjemny podkład muzyczny.

Być może satysfakcjonujący poziom zagadek bierze się stąd, że główny bohater po prostu lubi je rozwiązywać. W końcu jest kryptologiem, więc z zamiłowania łamie kody i szyfry. Jednak gdy poznajemy Orda Salomona, młody człowiek nie jest w najlepszej formie. Usiłuje się skupić na pisaniu doktoratu, ale wciąż rozpamiętuje rozstanie z dziewczyną, całymi dniami gapiąc się w telewizor lub za okno. Dzięki książce podrzuconej przez przyjaciela wkrótce pochłoną go zupełnie inne sprawy. Zacznie badać okoliczności śmierci znanego pisarza i poszukiwać jego nigdy nie publikowanej powieści. Przy okazji wpadnie na trop afery gospodarczej i politycznej, zaplącze się w wątki kryminalne, obyczajowe, a może i miłosne.

Ciekawostką konstrukcyjną jest przeplatanie losów dwojga bohaterów pochodzących z odległych światów. Na przemian śledzimy dochodzenie prowadzone przez Orda oraz przygody Frei – postaci z książki, której kolejne rozdziały będziemy odnajdywać. Historia Orda toczy się w realistycznie przedstawionej współczesności i ma charakter dość poważny. Freja przebywa w świecie fantasy, rządzącym się zupełnie inną logiką, ze smokami, starym zamkiem i tajemniczymi rytuałami. Przyjemnie jest przeskakiwać między konwencjami. Sposób, w jaki te dwa wątki w finale okażą się ze sobą splecione, nie każdemu przypadnie do gustu, ale na pewno wszystkich zaskoczy. Dzieje się tu dużo, momentami nawet zbyt wiele, lecz nie może być inaczej, gdy próbuje się ożenić Stiega Larssona z Braćmi Grimm.

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *