Początek może być lekko frustrujący. Przydałaby się instrukcja dla niewtajemniczonych, bo gra Shelter to doświadczenie na tyle uniwersalne, że ma szanse przyciągnąć ludzi spoza getta graczy. O tych ostatnich nie ma się co martwić, poradzą sobie z łatwością, pytanie tylko: po co?
– 53 min completed game WTF?
– LOL … I complete the whole game in less than 20 minutes (5 levels)
Oni czują się oszukani i żądają zwrotu pieniędzy, a Shelter pada ofiarą „wspólnego worka” jako nie-gra rzucona na pastwę graczy. Rozpatrywanie jej walorów według kryteriów obowiązujących w ich światku (długość rozgrywki, replay value) to nieporozumienie. Trzeba jednak wyraźnie zaznaczyć, że podobnie jak gry, Shelter stawia przed nami cel oraz przeszkody do pokonania, a tym samym stanowi wyzwanie, nawet jeśli cytowani wyżej nie czują się usatysfakcjonowani. Natomiast w odróżnieniu od Proteusa, z którym nie wiedzieć czemu (może ze względu na pastelową tonację) bywa czasem porównywana, zawiera określoną treść i wywołuje silne emocje.
– This game made me cry.
– The most touching experience I’ve had this year…

Ukończyć czy poznać zakończenie
Wątpię, czy da się ukończyć Shelter w 20 minut. Jeśli nawet, to może by mi taki wyczyn zaimponował, gdyby refleksowi i zwinności palców towarzyszyła przyspieszona analiza intelektualna i zdolność głębszego reagowania emocjonalnego. W przeciwnym razie uznaję speed run za bezsensowne barbarzyństwo. Nie oczekuję, by zgodzili się ze mną zorientowani na wyczyn, wyścig, pokonanie przeciwnika, którym dla graczy jest również gra jako taka. Skoro daje się łatwo i szybko pokonać, znaczy, że słaba.
Zastanawiam się jednak, kto tu kogo pokonał i przerósł.

Pomysł jest prosty i wzięty z natury: borsuczyca prowadzi piątkę swoich dzieci, chroniąc je przed głodem, drapieżnikami i żywiołami. Nie patrzę na zegar ani kalendarz, więc nie wiem, ile godzin trwa już moja „rozgrywka”. Nie da się tu zapisywać dowolnie, zapis następuje automatycznie na końcu rozdziału. Borsuki, które dotrwały do tego etapu, przechodzą na wyższy poziom. Ktoś twierdzi, że ukończył grę z jednym tylko borsuczątkiem, ktoś inny z trzema. Jak to: „ukończył”? Najwyżej poznał zakończenie, ja też kiedyś z rozpędu to zrobiłam. Znam już pointę – prostą i mądrą, twardą i piękną zarazem. Wracam jednak i uparcie powtarzam każdy rozdział do chwili, gdy ukończę go w pełnym składzie. Inaczej się nie liczy. To się nazywa replayability.
Gdyby nie książki zbójeckie
Ktoś pyta, czy w ogóle możliwe jest przejście bez utraty żadnego borsuczątka. Jak to: „czy możliwe?” To jedyny dopuszczalny scenariusz: muszę ocalić je wszystkie. To nie jest drużyna wojowników, która sobie sama poradzi, tylko zdane na mnie bezbronne istoty. Nie mogę zawieść. Tymczasem głos z forum podpowiada: „najlepiej pozbyć się małych od razu, wtedy pójdzie łatwiej i szybciej”…

Podobno Shelter to ćwiczenia z rodzicielstwa. Ba, gdybyż ono było takie proste, jedynie „żywić i chronić”… Nie sądzę, by kierował mną instynkt macierzyński. Nie utożsamiam się z borsuczycą, nie traktuję jej dzieci jak swoich. Jestem sobą, jak zawsze, w grze i niegrze. Ta akurat zbudowana jest wokół multimedialnej metafory, która pozwala mi zmierzyć się z czymś istotnym.
W tym wypadku chodzi o poczucie odpowiedzialności, dotrzymanie obietnicy, wywiązanie się z zobowiązań. Nieważne, czy skończę i kiedy to nastąpi. Wiem jedno: o ile możliwe jest doprowadzenie do celu całej i zdrowej gromadki, na pewno to zrobię. Może dlatego, że nie ukształtowały mnie gry, jeno te książki zbójeckie, które mówiły:
Jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś.
Jeden komentarz