Kto ma ochotę na małe doświadczenie interaktywne, a nie chce inwestować czasu i pieniędzy, powinien się zaznajomić z Sereną. Nic nie kosztuje, zajmie najwyżej godzinkę, a dostarczy wrażeń niczym kolejny odcinek telewizyjnej serii „Alfred Hitchcock przedstawia”.
Z oszczędnością czasu przesadzać nie należy, wszak to nie wyścigi, tylko doświadczenie z gatunku slow gaming. Rzecz jest krótka, ale na tyle zmyślnie skonstruowana, że fabuła odsłania się stopniowo, a każdej z odsłon warto poświęcić trochę uwagi, a nawet na pewien czas jej ulec.
Opowiada się tu historię i przekazuje emocje za pomocą miejsca i zgromadzonych w nim przedmiotów. Technika narracyjna przypomina Gone Home w miniaturze, bo eksploracja ogranicza się do jednego pomieszczenia w drewnianej chatce. Tyle że dla odmiany pobyt tutaj zaczyna się sielankowo i romantycznie, a potem… nastrój ewoluuje.
Odautorski opis zapowiada horror, co nie dziwi, skoro w przedsięwzięciu maczał palce Agustin Cordes – twórca Scratches, obecnie finiszujący już chyba z Asylum. Kto lubi, pewnie będzie miał okazję się bać i poddawać „przygnębiającemu nastrojowi”. Kto woli się śmiać, też znajdzie coś dla siebie. Mnie rozbawiły obserwacje psychologiczne dotyczące… ekhm… zmiennej perspektywy w spojrzeniu na partnera w miarę ewolucji związku.
Serena powstała w ciągu kilku tygodni w efekcie współpracy Cordesa z grupą fanów oraz innych twórców gier przygodowych, w tym Scotta Murphy’ego oraz Josha Mandela w roli lektora. Chciałabym wierzyć, że to etiuda stworzona głównie po to, by przetestować Dagon. Tak się nazywa opracowany przez Agustina i jego ekipę nowy „silnik gry” (czy mnie to określenie przestanie kiedyś śmieszyć?…). Ewentualnie wolałabym się domyślać, że darmowa Serena na Steamie to zręczne posunięcie marketingowe, które ma docelowo zwrócić uwagę na Asylum.
To wszystko pewnie po trosze prawda, ale niestety, nie cała. Pierwotnie bohaterka miała się nazywać inaczej, ale imię zmieniono na cześć całkiem realnej Sereny. Na forach znana jest pod zupełnie innym nickiem, a w trakcie pewnej internetowej dyskusji została przez kogoś nieelegancko potraktowana. Celowo używam eufemizmu, bo cała historia jest na tyle bulwersująca, że aż tabloidowa, więc nie warto wchodzić w szczegóły.
Kto ciekaw, znajdzie je na Kotaku, a w nie mniej skandalicznym kontekście również trochę na Przygodoskopie. Na szczęście treść Sereny nie ma z przykrymi zajściami nic wspólnego, ale trudno nie zauważyć okoliczności jej powstania. Internetowa społeczność solidaryzuje się w obronie ofiary szykan, wyrażając swoje poparcie poprzez dedykowaną jej grę. Tego chyba jeszcze nie było.