Paco Garcia nie zdzierżył. W sążnistym i kwiecistym artykule Yo acuso (Oskarżam) zarzucił komputerowym czasopismom oraz portalom ogólnogrowym kampanię oszczerstw i kalumnii. sprzeniewierzenie się powinnościom krytyków, zdradę czytelników i tak dalej w podobnym stylu. Chodzi o ich stosunek do gier przygodowych. Czy przygodówki umarły? Media ignorują gatunek, piszą niekompetentne teksty, a przede wszystkim powtarzają oklepaną frazę la aventura gráfica está muerta).
Wiadomość o tej śmierci jest mocno przesadzona
Nie rozumiem, czemu się tak zdenerwował. Po co w ogóle tam zaglądał? Wiadomo, że jeśli recenzja zaczyna się od „co prawda przygodówki dawno umarły, ale ostatnio ukazała się…” , to popełnił ją dyletant i nie ma co tego czytać. Niektórzy wiedzą o tym gatunku tyle tylko, że umarł i powtarzają to jak mantrę od dobrych paru (nastu?) lat. Wystarczająco długo, by się przyzwyczaić.

Trudno dziś dociec, od czego się zaczęło. Przyjęło się, że to Charles Cecil obwieścił światu: Point-and-click adventures are dead!. Mało kto pamięta, że w następnym zdaniu zawołał: Long live the adventure game! A działo się to przy okazji premiery trzeciej odsłony serii Broken Sword, w której wprowadzono trójwymiarową grafikę i sterowanie za pomocą klawiatury. Cecil nie wieszczył upadku gatunku, tylko wyrażał swoją fascynację 3D i nadzieję na zdynamizowanie rozgrywki poprzez elementy akcji. Oczywiście mylił się, ale jestem skłonna mu wybaczyć, zwłaszcza że wielu twórców do dzisiaj tkwi w błędzie. Natomiast on już przy pierwszej nadarzającej się okazji (Broken Sword 4) przeprosił się z myszką. Na jego enuncjacje gracze odpowiedzieli w petycji: 3D is dead! Long live the adventure games!
Kto zabił przygodówki
Tymczasem nie dość, że uznano gatunek za wymarły, to jeszcze upatrywano w tym morderstwa, a nawet poszukiwano sprawcy. Kogóż nie obwiniano o rzekome unicestwienie przygodówek! Wśród podejrzanych były gry tak różne jak Doom i Myst. Ten ostatni zapoczątkował nowy podgatunek gier przygodowych (bez dialogów i inwentarza, z pierwszoosobową eksploracją i surrealistycznymi zagadkami). Podkopał tym samym korzenie tzw. classic adventure. Doom miał ponoć odciągać ludzi od przygodówek.

Ciekawe, czy w jakiejś alternatywnej rzeczywistości, gdzie Doom nie powstał, amatorzy fps-ów grzecznie grają w przygodówki?… Przecież albo lubisz strzelanki, albo gry przygodowe – zbiór graczy zainteresowanych jednym i drugim jest pusty. Oskarżano też osobiście Jane Jensen (niesłusznie!), a od niedawna mówi się o zagrożeniu ze strony tzw. casual games. Ten ostatni trop wart jest osobnego wpisu.
Gry jak zombie
Pewnie jak długo przygodówki będą żyły, tak długo będzie się mówić, że umarły. Nie ma co się denerwować, trzeba… grać swoje. Zasadniczo puszczam nonsensy mimo uszu, ale niedawno nie wytrzymałam. Przykro, gdy ktoś, kto co prawda przygodówek nie lubi, ale do niedawna sam je tworzył, znienacka palnie: Gry przygodowe umarły nie dlatego, że twórcom zabrakło pomysłów. To gracze zmienili upodobania i zażądali innych form interaktywnej rozrywki. Taki tekst można wygłosić wszędzie, tylko nie na jednym z największych portali przygodowych, odwiedzanym przez tysiące ludzi, którzy od lat nie grają w nic innego. Chyba tylko dzięki temu, że forum GB jest ostro moderowane, nie doszło tam do linczu.

Do takiego rozumowania ludzi z branży nawiązała ostatnio Jane Jensen. Być może przygodówki umarły dla wyrostków*, ale też nigdy nie były specjalnie dla nich tworzone. Od dziesięciu lat producenci gier zachowują się tak, jakby nie było żadnych innych odbiorców na tej ziemi.
Czasem myślę, że przygodówki to gatunek zombies: niby dawno umarły, a wszędzie ich pełno.
* podejrzewam, że „young males” w ustach JJ to coś takiego albo i gorzej 😉