Nie przypuszczałam, że Everybody’s Gone to the Rapture okaże się doświadczeniem wartym wielokrotnego powtarzania, i to natychmiast, raz za razem. Wśród interesujących mnie gier najwyższą replay value posiadają strategie konstruktywne (polegające na budowaniu) z końca XX wieku, czyli złotego okresu tego gatunku. W kilka z nich gram z przerwami już prawie dwadzieścia lat. Zawsze można próbować zrobić coś lepiej, szybciej lub po prostu inaczej, gdy wypełnia się dobrze skonstruowaną misję z określonym celem.

Pozbawione zdefiniowanych celów gry eksploracyjne są niemal całkowitym zaprzeczeniem podejścia zadaniowego. W przypadku Rapture za główny cel można uznać odtworzenie fabuły. Jednak by dotrzeć do finału, wcale nie trzeba rozwikłać tajemnic wszystkich wątków ani nawet ich ukończyć. Przeciwko powtarzaniu doświadczenia opartego na eksploracji przemawia też to, że jego istotą jest odkrywanie, a odkryć coś można tylko raz. Jedynie podczas pierwszego przejścia działa element zaskoczenia, a siła emocji i wzruszeń jest największa.

gra-wideo-rapture-wiatrak

Dlatego sama siebie zaskoczyłam, gdy w ciągu dwóch tygodni przeszłam całość trzykrotnie. Jako że jeden „spacer” trwa blisko siedem godzin, więc wraz z pisaniem tutaj zajęło mi to większość wolnego czasu. Kierował mną hedonizm eksploracyjny, pogoń za przyjemnością czerpaną z zanurzenia się w tej a nie innej wirtualnej rzeczywistości, karmienia zmysłów obrazem, dźwiękiem, słowem. To motywacja bliska skłaniającej do kontaktu ze sztuką, a tutaj mam do czynienia z dziełem wielu sztuk.

A-roving we went, my true love and I
Amongst the corn and the maize,
When death leaned in with his sickle and clock
And swept my true love away.
(…)
So a-roving I’ll go through my fields once more
With my ear to the maize and the corn,
And wait for the day that death comes for me
To carry me back to her arms.

Dzieło tego rodzaju jest syntezą elementów, które muszą wystąpić równocześnie, by tworzyć dla siebie nawzajem kontekst. Nie da się zgłębić tego fenomenu przez rozkładanie na czynniki pierwsze: czytanie dialogów, oglądanie zrzutów ekranu, słuchanie muzyki. Tym bardziej nie ma sensu oglądanie filmików typu playthrough na Youtube. W w odróżnieniu od innych synkretycznych gatunków (film czy opera) w doświadczeniu interaktywnym niezbędne jest bycie wewnątrz przedstawionego świata. Oglądanie cudzego przejścia Rapture musi być śmiertelnie nudne.

everybody's-gone-to-the-rapture-church

Oczywiście poszczególne elementy dzieła wielu sztuk mogą funkcjonować niezależnie od siebie, zwłaszcza wielokrotnie nagradzana (BAFTA) muzyka Jessiki Curry. Zdarza mi się jej słuchać oddzielnie, ale najpełniej odbieram ją w oryginalnym kontekście. Na przykład pieśń The Mourning Tree to liryczne wprowadzenie wątku Wendy. Carry Me Back to Her Arms słucham w różnych okolicznościach, ale w wolnej dłuższej chwili planuję przejść całość ponownie. Chcę usłyszeć ją tam, gdzie brzmi najlepiej: w zielonym tunelu, z którego otwiera się widok na złociste pola i wiatrak w oddali.

Wiele szczegółów umyka za pierwszym razem, gdy jeszcze nie znamy charakterów postaci ani ich losów. Dopiero z perspektywy całości, czyli w kolejnych przejściach można odczytać ukryte i przeoczone znaki, docenić harmonię wszystkich elementów i dopracowanie detali, takich jak zmieniający się nieprzypadkowo kształt świetlistej kuli czy zbieżność tekstów pieśni z fabułą lub związek porozrzucanych książek z problematyką całości.

everybody's-gone-to-the-rapture

Powtórne przejście jest również okazją do przetestowania innej wersji językowej, w tym wypadku nawet dubbingu, bo Rapture to także słuchowisko. Zaczęłam od oryginalnej wersji angielskiej, i ta mi odpowiada najbardziej. Po przejściu na polski pomyślałam: „ale ich odmłodzili!”, co nie było komplementem z mojej strony. To rzecz o ludziach w średnim wieku i starszych (Wendy ma 68 lat), i takie powinny być głosy. Mimo to polski dubbing wcale nie jest zły, choć trochę nierówny, podczas gdy angielscy aktorzy trzymają na ogół wysoki poziom.

Wracając do Yaughton i okolic, zaspokajam nie tylko potrzebę kontaktu z pięknem, ale też ciekawość przesłania, jakie kryje się za tą metaforyczną konstrukcją. Sposób prowadzenia narracji sprawia, że stanowi to pewne wyzwanie. Wymaga odsłuchania rozmów telefonicznych, komunikatów radiowych oraz rozsianych po całym świecie dialogów aktywowanych zbliżeniem się do nieoznakowanego w żaden sposób miejsca. Na pewne fragmenty układanki trafiłam dopiero za trzecim razem, więc nie wykluczam, że coś jeszcze znajdę w przyszłości.

To nieprawda, że Everybody’s Gone to the Rapture pozbawiona jest interaktywności. Poza działaniami niezbędnymi do odkrycia fabuły, wymaga też interakcji wewnętrznej. Powtórzę, co już pisałam przy okazji Dear Esther: to nie jest gra, w którą gramy. To gra, która gra na nas. Efekt w dużej mierze zależy od instrumentu.

gra-komputerowa-everybody's-gone-to-the-rapture

PS. Nie wiem, czy popularne na Steamie narzekania na optymalizację są uzasadnione. Być może to tylko działanie w ramach zmasowanego ataku trolli na The Chinese Room. U mnie wszystko idzie gładko i wygląda przepięknie. Tylko raz miałam problem techniczny, ale dotyczył sprzętu: pad się zawiesił. Łapaniu świetlnych kul towarzyszy zwykle silna wibracja, aż kontroler zaczął mi niemal podskakiwać w dłoniach i nie chciał przestać. Wyszłam z gry i zamknęłam ją myszką, a pad jeszcze długo na fotelu drżał, wibrował, podskakiwał w dziwnych konwulsjach. Zdolnością do interakcji wewnętrznej zawstydził niejednego przedstawiciela homo sapiens.

Więcej o Rapture: Symulator od-chodzenia Lojalność w czasach zarazy

Czy moja żona jest kosmitką?

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *