Zwiastuny gier na tyle się już wyemancypowały, że bywają lepsze od promowanego produktu. Obiecują więcej treści, niż gra jest w stanie dostarczyć. Parę przykładów na potwierdzenie tej tezy dorzuciła ostatnio louvette, formułując przy okazji ciekawe wnioski. Jak wobec tego wyglądają zwiastuny literackie (book trailers)? Gatunek to dość młody i mnie akurat do szczęścia niepotrzebny (wierzę w potęgę słowa), ale skoro już istnieje, trzeba się zacząć z nim oswajać.
W większości reklamują literaturę popularną; sensację, kryminał oraz fantasy i horror, ze szczególnym uwzględnieniem szalejącej obecnie plagi opowieści wampirycznych. Czasami produkcje tego typu wydają się zapowiadać tandetne podróbki niezłych skądinąd gier komputerowych. Niestety, dużo trudniej o filmowy zwiastun literatury zawierającej pewien ładunek myślowy. A szkoda, bo akurat przymierzam się do „Rozmyślań” Marka Aureliusza, może jakiś zgrabny filmik zachęciłby mnie do zakupu?
Filmowe zwiastuny wkraczają już do internetowych księgarni (Amazon), a na dobre zadomowiły się na YouTube, gdzie wiele wydawnictw (Penguin, Harper Collins, Simon and Schuster) ma własne kanały, na których zamieszczane są filmiki promujące literackie premiery. Polscy wydawcy próbują nadążać za modą, ale nasze rodzime spoty reklamowe bywają na razie za długie, schematyczne, nieciekawe. A warto się starać, bo od kilku lat organizowane są internetowe konkursy i przyznawane nagrody w tej kategorii. Czytelnik może sobie na przykład porównać zwiastun „Niespokojnego człowieka” Mankella w wersji Knopfa i naszego W.A.B.
Popularna odmiana gatunku to dość schematyczny teaser: okładka książki, wzmianka o tysiącach sprzedanych egzemplarzy, parę cytatów z pochlebnych recenzji, data premiery. Zdaję sobie sprawę, że w kinie lub telewizji tego typu reklamówka pozwala się tytułowi przebić i pełni funkcję informacyjną. Jednak na mnie jako odbiorcy epatowanie statystyką nie robi wrażenia, działając wręcz jak antyreklama, rażąca nachalną perswazyjnością. Natomiast z pewnością zwrócę uwagę na ciekawy pomysł, jeden a dobry, czego przykładem choćby spot reklamujący „Pod kopułą” Kinga.
Gdy pomysłu brak, najwygodniej poprosić autora, by sam przedstawił swoje dzieło. Problem w tym, że pisarz może o nim opowiadać w nieskończoność, a trailer musi być zwięzły i sugestywny. Trzeba więc redagować i upiększać, skracać i wyrzucać, co w mniejszym lub większym stopniu udało się w przypadku Johna le Carre i Joy Fielding. Gdy nazwisko autora nie stanowi jeszcze marki, pozostaje tylko wymyślić intrygujący trailer, by ten pomógł książkę sprzedać, jak stało się z „Pokojem” Emmy Donoghue:
Co sprytniejsi zauważyli już, że najłatwiej i najtaniej zatrudnić do pracy nad zwiastunem publiczność, która aż się pali do tego. Istnieją liczne strony i blogi, gdzie ludzie zamieszczają amatorskie zwiastuny przeczytanych książek. Na YT znajdziemy mnóstwo tego typu miniaturek przygotowanych przez uczniów lub studentów na zajęcia z literatury angielskiej. Filmowy zwiastun książki jako forma literackiej wypowiedzi? A jakże! Tylko pozazdrościć polonistom, jak wiele dobrego przy okazji mogliby nauczyć, z łatwością motywując do czytania lektur młodzież wprawioną w bojach na różnych odmianach machinimy. Ten twórczy aspekt zjawiska wydaje mi się wartością, a zarazem znakiem czasów i kolejnym przejawem kultury uczestnictwa.
Skłonność czytelników do radosnej twórczości wykorzystał Paolo Coelho, proponując im udział w konkursie na zwiastun „Alefa”. W efekcie powstały prace tak różnorodne i skrajne stylistycznie, że im więcej ich oglądasz, tym mniej wiesz o powieści. Pewnie taka właśnie była intencja, byśmy zapragnęli sprawdzić, o co tak naprawdę w niej chodzi. Oby się tylko nie okazało, że najciekawsza propozycja obiecuje wiele więcej, niż książka ma do zaoferowania (jak było w przypadku Dead Island – zarówno gry, jak i towarzyszącej jej książki).
O randze zwiastunów filmowych świadczyć może fakt, że za obowiązkową formę promocji uznali ją autorzy, którzy i bez nich się znakomicie sprzedają. Richard Dawkins promuje „Magię rzeczywistości” na dwa sposoby: papierową książkę zachwala przez trzy minuty, a reklamę wersji na iPada zamknął w jednominutowym spocie, promując nie tylko swe dzieło, ale także elektroniczny gadżet. Nie ma się co dziwić, wszak „The magic of reality” adresowana jest do pokolenia, dla którego książka to iPad, który nie działa. Zamieszczam ten drugi filmik, bo zwiastun im krótszy, tym lepszy.
A dziś ma premierę „You are not so smart”, o której dowiedziałam się z poniższej reklamówki (uwaga na nawiązanie do popularnej gry). Jeszcze wczoraj obiecywałam sobie, że natychmiast ją kupię, a dziś już zaczynam zwlekać i odkładać… Ach, ta prokrastynacja! To dzięki niej istnieją blogi.