Trochę ostatnio namieszałam. Wyrzutów nie mam, bo mieszanie wpływa dobrze na pozycjonowanie, więc blogerzy (nie mylić z antyblogerami!) to lubią i nikt nie ma pretensji.
Najpierw scedowałam prawa autorskie do terminu antygracz na bioforgera, a potem nie pytając wyżej wymienionego o zdanie i nie otrzymawszy jego błogosławieństwa, samozwańczo się do tej kategorii zaliczyłam. Co gorsza, nie znałam wówczas definicji tego terminu. To był impuls.
Wywiązała się w związku z tym wymiana zdań, w której padały inspirujące określenia jak elitaryzm, snobizm, kretynizm. Dzięki niej uświadomiłam sobie, czym antygracz nie jest.
Z pewnością nie jest przeciwnikiem gracza, jak antyterrorysta jest wrogiem terrorysty. Prefiks anty- nie oznacza w tym przypadku agresywnego przeciwstawiania się ani zwalczania kogokolwiek. Niewątpliwie zawiera trochę przekornej opozycyjności, ale mniej niż ma antypapież w stosunku do papieża. Więcej tu poczucia własnej dziwności, inności, nieprzystosowania. Poczucie wyższości jest mu obce, choć pewnie trudno w to uwierzyć, gdy nazywa tych „normalnych” gramasami (©jackowsky: gramas = gracz masowy). Trzeba mu wybaczyć, bo dopiero wśród gramasów antygracz staje się… zwykłym graczem.
Obiektywnie można go chyba sklasyfikować jako podgatunek gracza; podobnie jak antypowieść nie jest zaprzeczeniem, ale „odmianą powieści zrywającą z tradycyjnymi regułami tego gatunku”.
Jak zostać antygraczem?
Najpierw trzeba być graczem – bez tego ani rusz. Antygraczowi można zarzucić wszystko, tylko nie to, że nie gra. W żadnym wypadku nie da się go nazwać antytalentem w tej dziedzinie. Często jest graczem wytrawnym, z wieloletnim doświadczeniem i setkami tytułów na koncie. Nawet jeśli nie gra dużo, to nie można wykluczyć, że kiedyś był graczem typu hardcore. Wypróbował wiele gatunków, ale lubi i ceni zwykle jeden, góra dwa (nadrzędny + poboczny).
Po czym poznać, że jesteś lub stajesz się antygraczem? Najpierw pojawia się owłosienie na klatce i przedramionach, potem rosną ci kły, a nocą… Nie, takie proste to nie jest. Objawy bywają różne i mniej uchwytne, poniżej tylko kilka niepokojących symptomów:
– w pierwszej dziesiątce (dwudziestce?) najlepiej sprzedających się gier nigdy nie ma twoich ulubionych, a często brak tam jakichkolwiek znanych ci z autopsji tytułów i – co najgorsze! – dobrze ci z tym
– podoba ci się dwuwymiarowa grafika, a niekiedy (w stanie ciężkim) wydaje ci się ciekawsza od 3D
– walka cię nudzi (tak, to możliwe!)
– sprzeciwiasz się przemocy i wulgarności zawsze i wszędzie, a jak wszędzie, to i w grach
– potrafisz się relaksować, gdy twoje szare komórki pracują
– szukasz w grach nie-wiadomo-czego, czyli tak zwanych głębszych treści
– masz niczym nie uzasadnioną, ale niezachwianą pewność, że gry (jak wszystkie przeżycia) zostawiają ślad w psychice człowieka, młodego w szczególności
– śledząc argumentację w internetowych dyskusjach (np. o Wiedźminie) czujesz się jak przybysz z obcej planety
– czytając wywiady z twórcami, odnosisz wrażenie, że przybyli z innej planety.
Zaznaczam, że powyższą definicję stworzyłam na własną odpowiedzialność, bez żadnego udziału osób trzecich. Bioforger nie miał z tym nic wspólnego i ma prawo się odciąć od moich poglądów, podobnie jak całe szanowne środowisko. Inaczej nie byłabym antygraczem.
Jeden komentarz