Jack del Nero nie lubi, by nazywano go „del Niro”, a prawie wszyscy tak właśnie wymawiają jego nazwisko. Cóż, taki los włoskiego emigranta w Ameryce. Po dwudziestu latach pobytu w Stanach nabrał już dystansu do tamtejszej rzeczywistości i zrozumiał, że amerykański sen się nie spełni. Podobnie pozbawieni złudzeń są jego znajomi; przybyła z Holandii Greta, Irlandczyk Sean czy Rosjanin Slovansky. Trudno się dziwić, ich życie przypadło na czasy wielkiego kryzysu (jest rok 1934), powszechnej korupcji, rosnących wpływów mafii.
W przypadku Jacka rozczarowanie wywołały też osobiste doświadczenia; utrata pracy, więzienie, zdrada albo coś jeszcze, o czym nie wiemy. On sam twierdzi, że cynizm to sposób na przetrwanie. A może Jack po prostu taki już się urodził, że nie szczędzi otaczającej rzeczywistości zgryźliwych uwag. Lubi proste przyjemności, jak klasyczna whiskey, a nie znosi nowomodnych kolorowych drinków. Drażnią go agresywne neony na ulicach, nie przepada za usprawnieniami technicznymi, zwłaszcza jeśli postęp cywilizacyjny dokonuje się kosztem ludzi.
Podejrzewam, że jako główny bohater gry pod tytułem Face Noir, Jack nie ma wyjścia. Musi żonglować sarkazmem i autoironią, nadużywać alkoholu i zalegać z czynszem. Z tego samego powodu lokacje utrzymane są zazwyczaj w szaro-burej kolorystyce, choć przy odrobinie dobrej woli można ją nazwać tonacją sepii. Dlatego odwiedzamy nowojorskie zaułki, zapomnianą stację benzynową, nielegalną bimbrownię z czasów prohibicji, a w tle pewnej ważnej rozmowy widnieje Statua Wolności. Jest mroczno i melancholijnie, słuchamy nastrojowego jazzu, a deszcz pada i pada… Jednak gdy zaproponujesz, by Jack wziął parasol, obruszy się: „A widziałeś kiedy detektywa z parasolką? No więc sam rozumiesz…” Rozumiem, taka konwencja.
Komputeryzacja archiwów policji. A stary Sam miał wszystkie dane w głowie…
Gdy próbuję odtworzyć portret Jacka i świat przedstawiony w Face Noir, okazuje się, że całkiem sporo się o nich dowiedziałam; zarówno z dialogów i wycinków prasowych, jak i komentarzy głównego bohatera. Poza nim jest kilka w miarę ciekawie zarysowanych postaci drugoplanowych. Przede wszystkim mam na myśli dramatyczny wątek Seana, być może również intrygującą sierżant Diaz, a w końcu nawet drażniącego, ale na swój sposób zabawnego chińskiego taksówkarza. Z niektórych postaci można by więcej wydobyć, gdyby lepiej podłożono ich głosy (biedna Greta!).
Zagadki też są nierówne i na ogół niezbyt wymagające, ale nie urągają naszej inteligencji. Dzięki ich różnorodności każdy znajdzie coś dla siebie;. Jak nie tradycyjne labirynty, układanki czy skradanki, to nowoczesną „chmurę”, z której należy wybrać odpowiednie „tagi”, by zadać właściwe pytanie w dialogu. To zresztą pomysł wart dopracowania i wykorzystania w przyszłości.
Fabuła nie jest pozbawiona zwrotów akcji, a twórcy z Mad Orange próbowali też eksperymentować z narracją, wprowadzając sekwencje retrospekcji. Cofając się w przeszłość, poznajemy brakujące fragmenty układanki z perspektywy innych uczestników wydarzeń.
Powstrzymam się jeszcze z ostateczną oceną spójności fabuły, ponieważ rozwiązanie sensacyjnego wątku nastąpić ma dopiero w sequelu. Pewne sygnały oraz zaskakująca finałowa wolta mogą zapowiadać zmianę konwencji. Bez względu na charakter dalszego ciągu, część pierwsza gry jest pełnowymiarową przygodówką, mocno osadzoną w wybranej stylistyce.
Face Noir nie jest rewelacją ani rewolucją. To raczej hołd złożony klasycznemu czarnemu kryminałowi, adresowany do jego miłośników. Jeden z nich już cztery lata temu prosił, bym o tej grze napisała, drugi zagadnął mnie dzisiaj. No to piszę.
Dla niezdecydowanych: demo