To jednak radosne szaleństwo, a nie parodia – takie wrażenie sprawia Cargo! przy bliższym poznaniu. Jeszcze niewiele rozumiem z tego, co tu się dzieje, ale wcale mi nie spieszno do odczytywania podtekstów, bo na razie po prostu się bawię, poznaję świat gry i mechanikę. Na pewno nie grozi mi ukończenie jej w 5-6 godzin, co tak rozczarowało Pawła S., bo niewiele mniej zajęła mi sama Jesień – pierwszy poziom gry.
Po części to pewnie kwestia ograniczonej kreatywności oraz braku uzdolnień inżynierskich; trochę trzeba pokombinować, by skonstruować wehikuł sterowny, zwrotny i niewywrotny. Nie bez znaczenia była też i ta okoliczność, że zamiast grać, trawiłam Jesienią czas na bezproduktywnej zabawie: bieganiu z obciążeniem i bez, holowaniu zbędnych przedmiotów, próbach wspinaczki na niemożliwe do zdobycia szczyty. Na dość długo utknęłam w martwym punkcie, bo pozwoliłam sobie własnoręcznie wykonać zadanie, do którego wg twórcow należało wykorzystać pojazd. Przy okazji wyprodukowałam też ponad trzysta tysięcy jednostek „radochy”, nie tylko dla Kolesiów. A więc to jednak gra dla mnie, cokolwiek by to miało znaczyć.
Niektórym Cargo! przypomina Psychonautów, ale ja mam całkiem inne skojarzenia. Zmiana pór roku na małym archipelagu pośród bezkresu wód to przecież pomysł zbliżony do koncepcji Ahnonay, jednego ze światów w Uru. Tam też sporo się pływało, choć nie tak widowiskowym stylem, jaki prezentuje Floks, biegało za krabami, jak tu za Kolesiami. Oczywiście to dość powierzchowne skojarzenie, bo istota rozgrywki, klimat i poziom trudności są różne.
Mój procesor (2,4 Ghz) nie spełnia minimalnych wymagań, ale daje radę. Może tylko gra nieco traci płynność w momentach wielkiej radochy, gdy kolesie w euforii wywracają moje pojazdy do góry dnem, ale to drobiazg. Natomiast na początku Zimy zostałam wyrzucona brutalnie na pulpit, co podobno zdarza się bez względu na konfigurację. Trzeba zapisywać.
Na Impulsie Eureka! (zwana Cargo!, ale wolę oryginalny tytuł) kosztuje teraz niecałe 40 zł (15 USD – podobnie Black Mirror 3!).