Popularny ostatnio artykuł 5 Reasons It’s Still Not Cool to Admit You’re a Gamer przypomniał mi się podczas służbowego lunchu w eleganckiej restauracji. W rozmowie z zagranicznymi dziennikarzami napomknęłam, że mnie też… ekhm… zdarza się czasem… coś publikować. „Really? A o czym piszesz?” Przy głównym daniu bawili się w zgadywanie (podróże? moda? książki? jedzenie?), ale przed deserem skapitulowali. „Gry??? Miałaś rację, na to byśmy nigdy nie wpadli.”
Rozmowa bardzo się ożywiła, choć ich reakcje i zadawane pytania potwierdzały dobrze znane stereotypy.
Piszesz o grach? To na pewno ułatwia ci kontakt z dziećmi, ależ muszą być z ciebie dumne!
Ta pochlebna i nie pozbawiona sensu uwaga zawiera wszakże sugestię, że gry są dla dzieci. Nawet jeśli w żaden sposób nie da się zaliczyć mnie do nastolatków, to właśnie z nimi mogę sobie o swoim hobby pogadać. Ze względu na nieprzystawalność do realiów ten anachroniczny stereotyp dziś bardziej śmieszy niż uwiera. Jest już wielu grających blogerów, redaktorów, recenzentów w średnim wieku, a będzie jeszcze więcej, bo nikt z nas nie staje się młodszy.
Gry komputerowe? To znaczy World of Warcraft i inne takie?
Zabolało. Bezmyślny, bezduszny, beznadziejny, wszechobecny mainstream. Tytułów The Path czy Riven oczywiście nie znali. Duńczyk coś słyszał o Hitmanie, ale o pochodzącej także z jego kraju Global Conflicts dowiedział się dopiero ode mnie.
A konkretnie, w co grałaś wczoraj, gdy po pracy zasiadłaś wreszcie do komputera?
Na litość, po pracy, czyli po kolacji z wami, ledwie znalazłam czas na kontakty z bliskimi i dalszymi (porozmawiać, oddzwonić, odpisać), niezbędne obowiązki domowe (sprzątnąć, uprasować) i kąpiel. Dziś też sobie nie pogram, może w weekend się uda. So you are a casual gamer – zauważył jeden z moich gości. Who, me?! Ta zniewaga…
Po namyśle stwierdzam, że nie ma co zaprzeczać. Przyjęło się, że prawdziwy gracz to hardcorowiec. Tymczasem grać po parę godzin dziennie mogą tylko (choć nie powinny) dzieciaki lub studenci. Wkraczając w dorosłe życie, wszyscy stajemy się casualami albo po prostu… normalsami. Tak ma być, przecież zapalony kinoman też nie ogląda filmów co wieczór. Nie robi tego także krytyk filmowy, bo aby pisać ciekawie, musi czerpać podniety z różnych dziedzin życia i sztuki.
Wątpię, by ludzie, którzy poza konsolą lub ekranem peceta świata nie widzą, powiedzieli mi o grach coś odkrywczego. Nie interesują mnie opinie hermetycznego środowiska, które – jak pisze David Wong we wspomnianym artykule – wartość dzieła mierzy liczbą klatek na sekundę. Nie zajrzę też do tekstów autora wyśmiewającego pomysł, by w interpretacji gry odwoływać się do mitologii, bo zapewne on sam obraca się w zaklętym kręgu „mechaniki”, „silnika”, „miodności” itp. Od takich fanów pro (-fesjonalistów) ciekawszy jest profan Roger Ebert. Jego przypadek – choć skrajny i wyjątkowy – podpowiada, że można ciekawie pisać o tym, dlaczego się nie gra.
Gdzieś między pasją wyalienowanego nerda a ignorancją erudyty leży złoty środek – miejsce dla niedzielnych graczy.
Jeden komentarz