Gdyby Morphopolis była kobietą, na pewno schlebiałby jej zachwyt, jaki wzbudza swą urodą. Jej imieniu towarzyszą zwykle epitety „piękna” albo „wizualnie zachwycająca”, „olśniewająca grafiką” i temu podobne. Jako feministka pewnie by się zbuntowała, że wszyscy wychwalają wygląd, a rzadko piszą o innych zaletach. Być może nawet uraziłaby ją pojawiająca się w komentarzach nutka krytyki: piękna, ale łatwa.
Tymczasem niniejszy tekst powstaje w momencie frustracji, gdy utknęłam w połowie i dalej ani rusz. Już nie mam ochoty próbować, bo na feralnej planszy tylko jeden punkt jest aktywny, więc możliwości interakcji i główkowania mocno ograniczone. Zaczynam podejrzewać, że to jakaś usterka, w końcu bug w grze o insektach byłby rzeczą naturalną. Już wcześniej zdarzały się zachowania chimeryczne, gdy obiekty reagowały na dotyk ospale, dopiero za którymś razem, jakby ekran wymagał kliknięcia w ściśle określone miejsce, a nie dotyku. A ja znowu gram palcami, bo na tablecie wiadomej firmy i wygodniej, i sporo taniej. To chwalebne, że Micro Macro Games pomyśleli o różnych platformach, ale chyba jednak wersja na ekrany dotykowe wymaga jeszcze dopracowania.
Szkoda, bo planowałam kolejny odcinek z cyklu slow gaming, czyli o grach niespiesznych a urodziwych. Morphopolis należy do aplikacji relaksacyjnych, zaprojektowanych tak, by koić zmysły i dostarczać estetycznej przyjemności. Akcja rozwija się w tempie, w jakim owad występujący w roli głównej jest skłonny pełzać po chaszczach, a najwyraźniej nigdzie mu się nie spieszy. Gdy poruszymy makową główkę, ziarenka nie opadną bezwładnie na ziemię, ale odtańczą swą drogę do koszyczka. W uszach brzmi relaksująca muzyka przypominająca momentami nagrania puszczane po masażu w renomowanych salonach piękności. Gymnopédie słychać tylko w promocyjnym filmiku. Obrazy, jak wszyscy zgodnie twierdzą, przepiękne, co zresztą widać.
Chyba jednak nie zawsze i nie dla każdego, zwłaszcza gdy ktoś cierpi na jakąś formę entomofobii, na przykład nie znosi larw i pędraków. Wówczas spojrzy na poniższą planszę z odrazą, o dotykaniu wijących się obrzydliwych lich nawet słuchać nie zechce. I utknie, jak ja na czas jakiś. Ostatecznie przemogłam słabość, bo przecie to stworzenia Boże, niewinne temu, jak je zaprojektowała Matka Natura. Wytłumaczyłam sobie, że wstręt wobec larw jest kompletnie irracjonalny i krzywdzący. Czego nie można powiedzieć o awersji do nieobecnych w naturze, a wymyślonych przez człowieka produktów komercyjnych, jak np. zombie.
Docenić również należy, że spośród dostępnego robactwa nie wybrano po raz kolejny glist (Worms) ani popularnych w przygodówkach karaluchów (Bad Mojo, The Journey of Roach). Na ogół występują tu artystycznie zmodyfikowane i upiększone wersje istniejących gatunków owadów. Może pozbawione wdzięku Niewiarynogi (Incredipede), lecz miłe dla oka i estetycznie zaprojektowane. Ciekawe, że twórcy, a za nimi cała rzesza serwisantów informacyjnych, powołują się na inspirację Machinarium. Czyżby nie zorientowali się, że stworzyli siostrzycę Botaniculi?
Jeśli uznać Morphopolis za grę typu hidden object, należy jej zapewnić szczególne miejsce na tle gatunku. Można ją nawet nazwać niezwykłą, przede wszystkim ze względu na odmienną estetykę, ale także różnice w rozgrywce. Wbrew nazwie, zazwyczaj w grach tego typu przedmioty wcale nie muszą być ukryte. Często widać je w całości, tylko oko ludzkie z trudnością wyodrębnia je z otoczenia. Natomiast tutaj należy być przygotowanym na to, że z całej stonogi widoczne będzie zaledwie jedno odnóże wystające zza liścia.
Nawet jeśli ogólnie jest łatwo i przyjemnie, zdarzają się również trudne momenty. Wówczas umieszczony w rogu znak zapytania z podpowiedzią będzie mocno kusił. Nie ma go jednak na planszach z mini-gierkami, czyli różnego rodzaju łamigłówkami logicznymi. Brak tam również jakiejkolwiek instrukcji ani wyjaśnienia, o co właściwie chodzi w danej zagadce. Jej rozwiązanie może się okazać banalnie proste, ale najpierw trzeba się domyślić, na czym właściwie problem polega, co z założenia powinno być intuicyjne. Być może intuicja zawodzi, dlatego w takim właśnie punkcie utknęłam. Brak możliwości zapisu zniechęca do podjęcia kolejnej próby, bo aby spróbować, trzeba znowu zaczynać rozdział od początku.
Ciąg dalszy nastąpi?