Może to była zaborczość, ale raczej nie zazdrość. Zaborczy zazdrośnik bywa małostkowy, bo czuje własną słabość i obawia się konkurencji. Ten okazał się po prostu wymagający i chyba sprawiedliwy. Parę tygodni temu zorientowałam się, że już nie słyszę jego marudnych podszeptów, choć czuję, że wciąż zagląda mi przez ramię. Gdy w pewnym momencie lekko się odwróciłam i ukradkiem spojrzałam z ukosa, ujrzałam niemal swoje lustrzane odbicie: szeroko otwarte oczy i klasyczny opad szczęki. Wydawał się oszołomiony, jakby wciąż nie dowierzał, że wreszcie nie ma się do czego przyczepić. Coś tam jeszcze mamrotał pod nosem, ale spoglądał na ekran z wyraźnym uznaniem, z trudem ukrywając ukontentowanie.

gra-komputerowa-miasmata

Zrozumiał, że trafiłam do raju. Spełniły się moje marzenia o swobodnej, satysfakcjonującej eksploracji pełnego tajemnic świata, i to w warunkach równie luksusowych jak w grach głównego nurtu. Słusznie podejrzewał, że nie będę tęsknić za skomplikowanymi abstrakcyjnymi zagadkami, gdy staną przede mną praktyczne i logicznie uzasadnione zadania. Musiał dostrzec podobieństwa, a nawet uznać pewną przewagę technologiczną. Zasadnicza różnica sprowadza się do tego, że tutaj zachwyt podszyty jest napięciem. Dlatego gdzie indziej napisałam, że Miasmata to „Myst z dreszczykiem”.

Szkoda, że ten właśnie element jest tak bardzo eksponowany w opisach. „Survival”, „horror”, „Bestia” – to się łatwo sprzedaje, ale wielu z nas zniechęca i odstrasza. Niepotrzebnie. Można się nauczyć, jak postępować, by unikać niebezpieczeństw na wyspie Eden. Właśnie ta nauka i poznawanie reguł rządzących światem jest w tym doświadczeniu  najbardziej fascynujące. Warto zacząć bez przygotowania, nie słuchając dobrych rad i wskazówek, być dosłownie jak rozbitek z amnezją, w którego się wcielamy.

Potwór zwany Kićkiem

Niepewność pozostaje, a lekki niepokój towarzyszy cały czas, ale to naprawdę nie przeszkadza, a jedynie dodaje smaczku. Trzeba się tylko przyzwyczaić do podświadomego napinania mięśni, czego w grach przygodowych zwykle nie doświadczamy. Tymczasem ludzie piszą, że chętnie by zagrali, gdyby wprowadzić opcję „Creature off„. Jak im wytłumaczyć, że mnie się parokrotnie zdarzyło za Kićkiem zatęsknić? Z drugiej strony wśród pomysłów ulepszeń (marzenia o Miasmata 2…) pojawiają się takie herezje jak „przynajmniej jakiś statek z żołnierzami patrolujący okolicę, skoro nie można walczyć” albo „to idealna wyspa na grę o zombich”… Apage, Satanas!

gra-miasmata

Miasmata i Minkata. Pierwsza przygoda rozgrywa się na wyspie z bujną roślinnością, druga na bezkresnej pustyni, dla jednych monotonnej, dla innych fascynującej. Światy jakże odległe, ale łączą je nie tylko podobnie brzmiące nazwy. Poznanie tajemnicy Minkaty wymaga wnikliwości, zmysłu obserwacji, a nawet dokładności w obliczeniach. Istotne lokacje odnajduje się dzięki kompasowi i oznaczeniu własnej pozycji w odniesieniu do właściwych elementów… hm… topografii. To bardzo trudna zagadka.

O kartografii na wyspie Eden nie da się tego powiedzieć. Tam wystarczy znaleźć odpowiednie punkty w krajobrazie, a triangulacja następuje automatycznie i mapa odkrywa się sama. No, chyba że ktoś jest równie pozbawiony orientacji przestrzennej jak ja, wtedy zaczyna się „bieg na dezorientację”. Jednak autorzy wspominali, że w pierwotnej wersji było to bardziej skomplikowane, ale postanowili dostosować poziom do wymagań przeciętnego gracza. Zastanawiam się, czy to przypadkowa zbieżność, czy może znają Uru i stamtąd czerpali inspirację. Powoływanie się w wywiadach na Resident Evil (???) brzmi jak żart albo chwyt reklamowy.

„Niech ta przygoda nigdy się nie kończy” – napisałam nieopatrznie, co potem przekornie się sprawdziło. Kiedy po sześciu (!) tygodniach nasyciłam się wreszcie eksploracją i uznałam, że już czas na poznanie prawdy o Robercie Hughesie, nagle się okazało, że nie potrafię znaleźć ostatniej lokacji. Źle odczytałam mapkę i szukałam przystani wszędzie, tylko nie tam, gdzie trzeba. Dłuuugo. Po tych wszystkich perypetiach powinnam mieć już dość, ale gdzie tam. Teraz nastała faza „już_nigdy_się_nie_zakocham”, czyli zwątpienie, by jakakolwiek gra mogła mnie jeszcze podobnie zauroczyć. Ledwie jeden zazdrośnik poskromiony, a już rośnie następny. Dzięki nim jeszcze gram.

miasmata-menu

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *