Życie w mieszkaniu, w którym trwa remont jedynej łazienki, to koszmar. Nawet jeśli administracja bloku, gdzie mieszka Carol Reed, urządziła lokatorom całkiem przyjemny zastępczy pokój kąpielowy w piwnicy, ich sytuacja jest nie do pozazdroszczenia. Mnie ciarki przechodzą na samą myśl o szwendającej się po domu „ekipie”…
Najwyraźniej Szwedzi nie uważają za konieczne pilnowania dobytku w trakcie prac remontowych. Nawet obecność robotników nie powstrzymała bohaterki od wychodzenia z domu i uprawiania detektywistycznego hobby. Niezbyt to rozważne z jej strony, ale w przeciwnym razie na Cold Case Summer musielibyśmy jeszcze długo czekać. A fani przywykli już do corocznej – jak dobrze pójdzie – premiery.
Zgodnie z tradycją cyklu, wątek kryminalny osadzony jest w historii i zainspirowany autentycznymi wydarzeniami sprzed lat. Tym razem nawiązuje do wciąż niewyjaśnionego zabójstwa Olafa Palmego, a Carol wysunie nawet pewną hipotezę w tej sprawie. Wydarzenia z 1986 roku nie były mi nieznane, nawet pamiętam jeszcze szok, jakiego wszyscy wówczas doświadczyliśmy. Jednak dopiero dzięki grze mogłam się przyjrzeć miejscu, gdzie doszło do zamachu, co pozwoliło lepiej sobie wyobrazić jego okoliczności. Inne to były czasy. Dziś aż trudno uwierzyć, że premier pod wypływem impulsu wybrał się do kina bez ochrony, podążając tak niebezpiecznymi zaułkami. Poniżej ulica Tunnelgatan, którędy uciekał zamachowiec, później ten zakątek nazwano na cześć zmarłego premiera.
Jako że trop prowadzi do stolicy, mamy okazję pospacerować również po sztokholmskim Starym Mieście. Bazą wypadową Carol pozostaje Norrköping i jej mieszkanie z chwilowo nieczynną łazienką. Nie zagląda się tam w poszukiwaniu niezwykłości, raczej wpada jak w odwiedziny do znajomej. Rozpoznaje się znane i obce szczegóły prozy codzienności, jak nowa maszyna do szycia czy taka sama pościel, jaką się kupiło z przeceny w Ikei. Aha, żebym nie zapomniała: Carol TEŻ już korzysta z tabletu, ale z umiarem, nie obnosząc się z nim po mieście.
Jak zwykle poza myszkowaniem we wnętrzach jest też sporo spacerów w plenerze. Zdaję sobie sprawę, że oglądam gry MDNA okiem turysty, skupiając się głównie na lokacjach. Nic w tym dziwnego, bo właśnie eksploracja miejsc rzeczywistych jest największym atutem gier z gatunku turystycznych. Gdyby tę samą fabułę i zagadki przenieść do świata fikcji albo umieścić na tle animowanym lub rysowanym, ręcznie czy komputerowo, dla mnie utraciłyby swą tożsamość i atrakcyjność.
Wydawałoby się, że podczas dziewiątej (tak!) wizyty u Carol w Szwecji trudno nas będzie czymś zaskoczyć. A jednak Mikaelowi Nyqvistowi znowu udało się wynaleźć nieznane lokacje w mieście, jego okolicach oraz… zupełnie gdzie indziej. W Norrköping będzie to na przykład nieczynna dziewiętnastowieczna stacja pomp. U nas taki budynek popadłby w ruinę albo jakiś przedsiębiorczy biznesmen urządziłby w nim hurtownię czy centrum handlowe. A tam mają piękny i cudownie niepotrzebny zabytek architektury industrialnej. Ktoś płaci za utrzymanie budynku i konserwację wiekowej maszynerii, jakiś wolontariusz oprowadza, choć przecież to się nie może „opłacać”.
Nie zazdroszczę natomiast, a nawet tym razem miałam już serdecznie dość wszechobecnego graffiti. Te ohydne, niechlujne gryzmoły nie mają nic wspólnego ze „sztuką ulicy”. Niestety, tego typu pozbawione estetyki dekoracje zdominowały również tak zwane Dead City. To dawna kolonia trędowatych, gdzie kilku uczestników intrygi kryminalnej zamieszkiwało ponoć w młodości. Zidentyfikowanie tego miejsca i odnalezienie prawdziwej lokalizacji okazało się sporym zaskoczeniem i dostarczyło nie mniej satysfakcji niż występujące w grze zagadki. Ciekawe, czy to jednorazowy eksperyment, czy zapowiedź dalszych zmian?
Rasowy gracz-turysta nie ogranicza się do wycieczki z przewodnikiem; lubi sobie coś doczytać lub wyszperać w internecie na temat zwiedzanych miejsc. Nie będę pisać, jaką funkcję pełni w grze plaża Nimis (do sprawdzenia w demie), ale rzeźby z drewna wyrzuconego przez fale na brzeg wyglądają tam intrygująco, niemal jak pamiątki starożytnych kultur. Jak się okazuje, wykonał je całkiem niedawno współczesny artysta, a znajdują się w rzadko odwiedzanej części rezerwatu przyrodniczego. Na skutek konfliktu między ich autorem a lokalnymi władzami powstało w tym zakątku wirtualne mikro-państwo o nazwie Ladonia.
Rozgrywka Cold Case Summer jak zwykle opiera się na schemacie zabawy w podchody: przeszukiwanie miejsca, zbieranie wskazówek prowadzących do następnej lokacji, znajdowanie dosłownych i przenośnych kluczy otwierających kolejne tajemnicze skrytki. Na ogół wszystko przebiega sprawnie i bezproblemowo, ale z myślą o początkujących przygotowano samouczek i notes z podpowiedziami. Ten ostatni, moim zdaniem, zdecydowanie należałoby wyrzucić. Jest parę prostych zagadek inwentarzowych, a w przypadku kilku (dwóch, może trzech) łamigłówek trzeba się nawet trochę zastanowić nad rozwiązaniem. Brak przemocy, elementów akcji oraz wulgaryzmów (no chyba że się dokładniej przyjrzeć graffiti).
Zdradzę zakończenie: Carol znajdzie mordercę, a co ważniejsze, będzie wreszcie mogła skorzystać z odnowionej łazienki. Szczęściara. A mnie czeka wymiana rur.